Kolejny fajerwerk z Ministerstwa Edukacji: nie będziemy uczyć teorii ewolucji Darwina! Najpierw zapowiedział to w Europarlamencie Tatuś pana Ministra, europoseł, lokując Polskę edukacyjnie między Zimbabwe, a Somalią, co wzbudziło pewne zadziwienie innych europosłów. Chociaż może nie tak głębokie, bo przecież niedawno Maciej Giertych głosił pochwałę generała Franco, z czym niekoniecznie zgadzają się inni europosłowie. „Widocznie Polacy tak mają – pomyśleli przedstawiciele innych nacji w Europarlamencie – na zmywaku i na budowie za to spisują się dobrze”.
Postanowiłam dziś napisać do Monitora tekst nieco inny, niż zwykle: postanowiłam mianowicie napisać coś, co nie będzie o Romanie Giertychu. Tym razem pomysły Giertycha zupełnie mnie nie obchodzą. Nawet ten z zamkniętymi szkołami dla trudnej młodzieży. Ba, nawet wizja, którą Gietych roztoczył wobec Moniki Olejnik, że dyrektorami w tych szkołach mogliby zostać weterani z Afganistanu, dziś mnie nie poruszy. Nie podejmę się analizy reklamówki LPR-u, tej, w której niegrzeczne dzieci zostają wyrzucone za bramę, a grzeczne zamknięte w szkole razem z Giertychem (choć nie mam wątpliwości, z kim sama wolałabym być). Nie będę się rozpisywać o CODN-ie – ani o jego nowej pani dyrektor, śmiertelnie przerażonej faktem, że odpowiada za około siedemdziesięciu międzynarodowych projektów, ani o pracownikach, zwalniających się z pracy. Powstrzymam się nawet od rozważań, od czego pochodzi Mirosław Orzechowski i czym różnią się teorie od faktów (zainteresowanych odsyłam do znakomitego eseju S.J. Goulda, „Ewolucja jako fakt i teoria”, z tomu pod znamiennym tytułem „Niewczesny pogrzeb Darwina”; może nie znajdziecie tam wiele o Orzechowskim, za to o Darwinie sporo). No dobrze, o czym więc będzie ten tekst? Ano, zbliżają się wybory samorządowe. Ktoś mnie niedawno zapytał, czego oczekiwałabym od samorządowców w dziedzinie edukacji. I o tym właśnie chcę dziś słów parę napisać.
Minister Giertych z żelazną konsekwencję stara się zniszczyć wszelkie przejawy demokracji w oświacie. Próbuje ograniczać rolę dyrektorów i samorządów lokalnych, wprowadza restrykcyjne metody wychowawcze, uczniom grozi szkołami pod specjalnym nadzorem. Teraz rozpoczął walkę o powrót starego, znanego z czasów PRL władczego nadzoru. W latach osiemdziesiątych pracowałam jako nauczycielka w Liceum Medycznym. Pamiętam tamten nadzór. Wizytator miał władzę praktycznie nieograniczoną. Mógł wejść do szkoły kiedy chciał, oglądać wszystko, zlecać, co tylko przyszło mu do głowy, wydawać arbitralne decyzje. Taki nadzór ograniczał swobodę dyrektora i utrwalał strach.
Bałagan (delikatnie mówiąc) spowodowany nieprzemyślaną i niefachową decyzją ministra Giertycha w sprawie matury, sięgnął szczytu. Może byłoby to i zabawne, ale zupełnie nie do śmiechu jest dziś kilkuset tysiącom tegorocznych maturzystów. Przez najbliższe tygodnie, a może miesiące będą żyli w stanie totalnej niepewności.