Roman Giertych przedstawił na (kolejnej) konferencji prasowej swój projekt poprawki do Ustawy o Systemie Oświaty, wprowadzającej zakaz „propagowania homoseksualizmu” w szkołach. Informacja na ten temat na stronach MEN nosi wdzięczny tytuł „Trzeba postawić tamę propagandzie obyczajowych aberracji.” Co to znaczy? Uzasadniając ideę swojego projektu za „aberrację” Roman Giertych uznał m.in. to, że w szkołach holenderskich, hiszpańskich czy angielskich w podręcznikach „uczy się o trzech modelach rodziny: mamusia-mamusia, tatuś-tatuś, mamusia-tatuś”. „Do nas to nie przyjdzie, dopóki będę miał na to wpływ” – powiedział minister edukacji.
Mam dla Romana Giertycha kilka złych wiadomości. Po pierwsze: „to” już do nas przyszło – a właściwie nie tyle przyszło, co zawsze było. Ludzkie losy bywają bardziej zawiłe, niż to się śniło politykom, w związku z czym jest w Polsce trudna do oszacowania liczba dzieci, które mają dwie matki czy dwóch ojców, ponieważ (na przykład) ich rodzice się rozwiedli i założyli „nowe” rodziny, nie zrywając ze sobą kontaktów. Są dzieci, które mają tylko jedno z rodziców, dzieci, wychowywane przez najróżniejszych krewnych, dzieci, które mają kilka lub kilkanaście mam, bo wychowywane są przez zakonnice... I tak dalej i tym podobne. I – tak, panie ministrze – są też w Polsce dzieci, wychowywane przez rodziców homoseksualnych. Nie ma pan na to, na szczęście, żadnego wpływu.
To pierwsza zła wiadomość. Druga, być może jeszcze gorsza, jest taka, że w ogóle na świecie jest i było w przeszłości sporo modeli rodziny (czy pan minister wie na przykład, że biblijny król Salomon miał nie jedną, nawet nie dwie, ale lekko licząc chyba ponad setkę mamuś – harem jego ojca Dawida był dość rozbudowany). Wiara w to, że jeden konkretny model, spośród setek różnych, okaże się trwały i obowiązujący na wieki, jest dowodem naiwności i braku wiedzy historycznej.
Jest jeszcze trzecia zła wiadomość, panie ministrze. W sformułowaniach typu „propagowanie homoseksualizmu” kryje się milczące założenie, że homoseksualizm jest przedmiotem wyboru, czymś, do czego można nakłonić (za pomocą propagandy) lub do czego można zniechęcić (zakazem). Otóż nie, panie ministrze – orientacja psychoseksualna jest wrodzona. Homoseksualni mężczyźni i kobiety, osoby biseksualne, transpłciowe i osoby, które nie czują się związane z żadną konkretną płcią istnieją i żaden zakaz tego nie zmieni. Istnieją tez osoby heteroseksualne, w przypadku których żadna "propaganda" czy "promocja" homoseksualizmu nie będzie skuteczna.
Skuteczne mogą się natomiast okazać różnego rodzaju metody propagandowe - a system edukacji może posłużyć za ich pas transmisyjny - mające na celu zmianę nastawienia ludzi wobec siebie nawzajem. Przy czym, niestety, stosunkowo łatwo jest zmieniać to nastawienie na gorsze: naznaczać, piętnować, wyrzucać za bramy szkół czy zamykać w różnego rodzaju szkołach specjalnych wszystko, co, co nam się w innych ludziach nie podoba. I budzić w ten sposób demony nienawiści, lęku i dyskryminacji. Jest to postępowanie tchórza, bo trzeba być tchórzem, żeby nie być w stanie zmierzyć się z faktem ludzkiej różnorodności, i postępowanie głupca, bo trzeba być głupcem, by nie dostrzegać bogactwa, które z tej różnorodności płynie.
Istnieje jednak inna droga i inna edukacja od tej, którą proponuje nam Roman Giertych. Istnieje mądra, otwarta edukacja, której celem jest sprawić, abyśmy, niezależnie od naszej płci, koloru skóry, wyznania, poglądów politycznych, orientacji psychoseksualnej, stanu zdrowia, statusu majątkowego i wszelkich innych różnic umieli – że zacytuję Powszechną Deklarację Praw Człowieka – „postępować wobec siebie w duchu braterstwa”. Jeśli taką edukację będziemy prowadzić, jest nadzieja, że będzie się nam i naszym dzieciom żyło trochę lepiej – nieważne, w jakich związkach.
Mam dla Romana Giertycha kilka złych wiadomości. Po pierwsze: „to” już do nas przyszło – a właściwie nie tyle przyszło, co zawsze było. Ludzkie losy bywają bardziej zawiłe, niż to się śniło politykom, w związku z czym jest w Polsce trudna do oszacowania liczba dzieci, które mają dwie matki czy dwóch ojców, ponieważ (na przykład) ich rodzice się rozwiedli i założyli „nowe” rodziny, nie zrywając ze sobą kontaktów. Są dzieci, które mają tylko jedno z rodziców, dzieci, wychowywane przez najróżniejszych krewnych, dzieci, które mają kilka lub kilkanaście mam, bo wychowywane są przez zakonnice... I tak dalej i tym podobne. I – tak, panie ministrze – są też w Polsce dzieci, wychowywane przez rodziców homoseksualnych. Nie ma pan na to, na szczęście, żadnego wpływu.
To pierwsza zła wiadomość. Druga, być może jeszcze gorsza, jest taka, że w ogóle na świecie jest i było w przeszłości sporo modeli rodziny (czy pan minister wie na przykład, że biblijny król Salomon miał nie jedną, nawet nie dwie, ale lekko licząc chyba ponad setkę mamuś – harem jego ojca Dawida był dość rozbudowany). Wiara w to, że jeden konkretny model, spośród setek różnych, okaże się trwały i obowiązujący na wieki, jest dowodem naiwności i braku wiedzy historycznej.
Jest jeszcze trzecia zła wiadomość, panie ministrze. W sformułowaniach typu „propagowanie homoseksualizmu” kryje się milczące założenie, że homoseksualizm jest przedmiotem wyboru, czymś, do czego można nakłonić (za pomocą propagandy) lub do czego można zniechęcić (zakazem). Otóż nie, panie ministrze – orientacja psychoseksualna jest wrodzona. Homoseksualni mężczyźni i kobiety, osoby biseksualne, transpłciowe i osoby, które nie czują się związane z żadną konkretną płcią istnieją i żaden zakaz tego nie zmieni. Istnieją tez osoby heteroseksualne, w przypadku których żadna "propaganda" czy "promocja" homoseksualizmu nie będzie skuteczna.
Skuteczne mogą się natomiast okazać różnego rodzaju metody propagandowe - a system edukacji może posłużyć za ich pas transmisyjny - mające na celu zmianę nastawienia ludzi wobec siebie nawzajem. Przy czym, niestety, stosunkowo łatwo jest zmieniać to nastawienie na gorsze: naznaczać, piętnować, wyrzucać za bramy szkół czy zamykać w różnego rodzaju szkołach specjalnych wszystko, co, co nam się w innych ludziach nie podoba. I budzić w ten sposób demony nienawiści, lęku i dyskryminacji. Jest to postępowanie tchórza, bo trzeba być tchórzem, żeby nie być w stanie zmierzyć się z faktem ludzkiej różnorodności, i postępowanie głupca, bo trzeba być głupcem, by nie dostrzegać bogactwa, które z tej różnorodności płynie.
Istnieje jednak inna droga i inna edukacja od tej, którą proponuje nam Roman Giertych. Istnieje mądra, otwarta edukacja, której celem jest sprawić, abyśmy, niezależnie od naszej płci, koloru skóry, wyznania, poglądów politycznych, orientacji psychoseksualnej, stanu zdrowia, statusu majątkowego i wszelkich innych różnic umieli – że zacytuję Powszechną Deklarację Praw Człowieka – „postępować wobec siebie w duchu braterstwa”. Jeśli taką edukację będziemy prowadzić, jest nadzieja, że będzie się nam i naszym dzieciom żyło trochę lepiej – nieważne, w jakich związkach.
Anna Dzierzgowska, 16 maja 2007
Zobacz też:
Projekt projektu już
W trosce o wartości chrześcijańskie w polskiej szkole