Mamy wakacje, ale do roku szkolnego coraz bliżej i znowu powstaje problem sześciolatków – ile z nich w tym roku pójdzie do pierwszej klasy? Wiadomo, że więcej niż w roku ubiegłym. Z informacji MEN wynika, że z 354 tys. dzieci sześcioletnich do szkoły zapisało się niepełne 32 tys., co stanowi 9%, ale gdy odnieść to do tych, które odbyły roczne przygotowanie w przedszkolu, to stanowi to już 12%. Oznacza to, że w obowiązkowym dla sześciolatków roku 2012 będziemy mieli jeszcze 60-70% siedmiolatków. Podziwiam brak wyobraźni rodziców, którzy odkładają decyzję posłania dziecka do szkoły jako sześciolatka.
Trudno zgadnąć także, kto wtedy będzie ten powiększony rocznik uczył, bo nie słychać, aby radykalnie zwiększono liczbę studentów na uniwersyteckich studiach pedagogiki wczesnoszkolnej, czy też w kolegiach.
Bo już zewsząd słychać, że brakuje nauczycieli przedszkoli, więc nie uda się ich stamtąd „pożyczyć”; jak wiadomo, wielu nauczycieli ma specjalność: nauczanie zintegrowane z wychowaniem przedszkolnym. Jeśli jednak jednocześnie pracujemy nad tym, aby liczba dzieci w objętych wychowaniem przedszkolnym podwoiła się i mamy w perspektywie niemal podwójny rocznik pierwszoklasistów – to w roku szkolnym 2012/2013 rzeczywiście brak nauczycieli może być dotkliwy. Nie zatrudnimy chyba nauczycieli dalekich specjalności, choćby tytułowego „wuefisty”. Pragnę zaznaczyć w tym miejscu, że nie mam nic przeciw nauczycielom WF, bardzo ich szanuję, ale ich specjalność, może na równi z nauczycielami fizyki w liceum, jest chyba najbardziej odległa od nauczania sześciolatków!
Wyliczeniami potrzeb kadrowych dla oświaty zajmował się do końca roku 2009 Zespół Prognozowania Kadrowego w Centralnym Ośrodku Doskonalenia Nauczycieli. Po jego likwidacji w nowopowstałym Ośrodku Rozwoju Edukacji zadania te zlecono jednej osobie w ramach pół etatu, co jest decyzją zadziwiającą w czasie reformy edukacji.
Nieuchronny brak nauczycieli to jednak tylko jeden z problemów, które dotkną małe dzieci. Nie jest też bowiem jasne, czy nauczyciele będą umieli pracować z grupą mieszaną wiekowo (od 5 lat i 9 miesięcy do 7 i 9 miesięcy), a takich klas będzie zapewne niemało, zwłaszcza na wsi i w małych miastach, na co zwraca uwagę Ewa Czownicka w czerwcowym numerze „Dyrektora Szkoły”1. Nauczyciele nie byli uczeni pracy z taka grupą w czasie studiów. Ciekawe, że w przodującej w edukacji Finlandii w małych szkołach, w których do klas I-VI uczęszcza kilkunastu uczniów, nauczanie realizują dwie nauczycielki – jedna uczy klasy I-II, druga – III-VI. Ale są one do tego przygotowywane w czasie studiów, a szczególnie w czasie praktyk studenckich.
Trudności we wdrożeniu reformy w zakresie obniżenia wieku szkolnego widać niemało. Do tego rodzice uważają, że dzieciom „odbiera się dzieciństwo”. Niestety, świadczy to o ich nienajlepszych wspomnieniach z własnych doświadczeń wczesnoszkolnych, jeśli rozpoczęcie nauki przez własne dzieci uważają za nieszczęście.
Można się pytać, po co więc obniżamy wiek szkolny.
Można także zapytać, dlaczego Holandia, Irlandia Płn. wprowadziła obowiązek szkolny od lat czterech, Anglia, Walia i Szkocja od lat pięciu – żeby ograniczyć się tylko do paru przykładów europejskich2. W Walii Foundation Phase (Faza Fundamentalna) obejmuje dzieci od lat trzech (!) do siedmiu, przy czym trzylatki mają zajęcia typowo przedszkolne, ale czterolatki łączą już zabawę z nauką (Reception Class). Od pięciu lat jest to już regularna nauka pisania, czytania, rachunków i przyrody.
Czy nasze dzieci są mniej sprawne intelektualnie od dzieci brytyjskich, irlandzkich, holenderskich?
Dlaczego więc w Polsce dzieci nie mogą zaczynać nauki w wieku lat sześciu? Warto w tym miejscu zacytować prof. Elżbietę Putkiewicz, która w wywiadzie dla „Dyrektora Szkoły” przywołuje badania Małgorzaty Dagiel i Małgorzaty Żytko3. Wynika z nich, iż biorący udział w badaniu „nauczyciele i dyrektorzy zakładali, że szkoła pozostanie niezmienna, a taka, jaka jest, dla sześciolatków się nie nadaje. Pojawia się przekonanie, że szkoły do dziecka nie można dopasować.”.
Takie podejście to katastrofa dla polskiej edukacji.
Warto przypomnieć, dlaczego?
Od połowy XX wieku zintensyfikowały się badania na temat, jak ludzie się uczą. Wyniki ich świadczą jednoznacznie, że jeśli nie rozpoczynamy kształcenia dziecka dostatecznie wcześnie – marnujemy jego szanse na całe życie!
Rozwój neuropedagogiki, opartej na wiedzy o budowie i funkcjach mózgu, odegrał przełomową rolę w rozumieniu procesów nauczania/uczenia się. Poznano różnice w funkcjonowaniu półkul mózgowych, profilach dominacji półkuli mózgowej w połączeniu z dominacją oka, ucha, kończyn i wynikającej z niej konsekwencji dla stylu uczenia się.
Neuropedagogika odnosi się ona także do znaczenia właściwych stanów psychoemocjonalnych, które optymalizują przebieg uczenia się.
Badania mózgu, prowadzone w ostatnim dwudziestoleciu XX wieku wskazują także, że im wcześniej zaczynamy rozwijać nasze dzieci, tym dla nich lepiej. G. Dryden i J. Vos4 w książce „Rewolucja w uczeniu się” podają, że 50 proc. zdolności człowieka do nauki rozwija się w pierwszych czterech latach życia, następne 30 proc. do ósmego roku. W tym czasie tworzą się połączenia nerwowe, na których opiera się cała przyszła zdolność uczenia się. Po ukończeniu dziesięciu lat dendryty (rozgałęzione wypustki neuronu przewodzące impulsy dokomórkowo z obwodu do neuronu), które nie wytworzyły stosownych połączeń, obumierają. Wczesne kształcenie dziecka decyduje więc o jego karierze intelektualnej w całym jego życiu.
W obecnym, tak bardzo konkurencyjnym świecie, wygrywają te kraje, które potrafiły wprowadzić na rynki wyroby o najwyższym poziomie technologicznym. A to wymaga odpowiedniego przygotowania pracowników, m.in. kreatywnych robotników. Możliwości intelektualne narodu stają się więc największym kapitałem współczesnego świata i musimy się z tym liczyć. Dlatego, aby wzbudzić w dziecku trwałą motywację do nauki, pobudzić jego ciekawość i nakłonić do myślenia należy zaczynać edukację wcześnie.
Świadomość znaczenia wczesnej edukacji małych dzieci nie jest w Polsce zbyt powszechna, jednak wśród zainteresowanych (zwłaszcza rodziców) szybko rośnie. Można tak sądzić na podstawie liczby nowotworzonych przedszkoli, punktów przedszkolnych i grup przedszkolnych w szkołach. Niestety, nie wszędzie można znaleźć w nich miejsce dla swojego dziecka, często także brak placówki w pobliżu miejsca zamieszkania.
I tu koło się zamyka.
Przypisy:
1. „Uwagi psychologa dziecięcego w sprawie edukacji szkolnej sześciolatka” , Ewa Czownicka, Dyrektor Szkoły, 6, (198), 2010
2. Tylko kraje Północnej Europy zaczynają naukę od lat siedmiu, co jest spowodowane niezwykle niską gęstością zaludnienia, a więc dowozu do szkół z dużych odległości po śniegu i lodzie, przez dużą część roku szkolnego w ciemności – nie są więc dla nas dobrym przykładem.
3. „Badanie umiejętności podstawowych uczniów trzecich klas szkoły podstawowej. Nauczyciel kształcenia zintegrowanego – wiele różnych światów” Malgorzata Dagiel, Małgorzata Żytko (red). Warszawa 2009.
4. Gordon Dryden, Jeanette Vos, „Rewolucja w uczeniu się”, Warszawa, Zysk i ska, 2003.
Trudno zgadnąć także, kto wtedy będzie ten powiększony rocznik uczył, bo nie słychać, aby radykalnie zwiększono liczbę studentów na uniwersyteckich studiach pedagogiki wczesnoszkolnej, czy też w kolegiach.
Bo już zewsząd słychać, że brakuje nauczycieli przedszkoli, więc nie uda się ich stamtąd „pożyczyć”; jak wiadomo, wielu nauczycieli ma specjalność: nauczanie zintegrowane z wychowaniem przedszkolnym. Jeśli jednak jednocześnie pracujemy nad tym, aby liczba dzieci w objętych wychowaniem przedszkolnym podwoiła się i mamy w perspektywie niemal podwójny rocznik pierwszoklasistów – to w roku szkolnym 2012/2013 rzeczywiście brak nauczycieli może być dotkliwy. Nie zatrudnimy chyba nauczycieli dalekich specjalności, choćby tytułowego „wuefisty”. Pragnę zaznaczyć w tym miejscu, że nie mam nic przeciw nauczycielom WF, bardzo ich szanuję, ale ich specjalność, może na równi z nauczycielami fizyki w liceum, jest chyba najbardziej odległa od nauczania sześciolatków!
Wyliczeniami potrzeb kadrowych dla oświaty zajmował się do końca roku 2009 Zespół Prognozowania Kadrowego w Centralnym Ośrodku Doskonalenia Nauczycieli. Po jego likwidacji w nowopowstałym Ośrodku Rozwoju Edukacji zadania te zlecono jednej osobie w ramach pół etatu, co jest decyzją zadziwiającą w czasie reformy edukacji.
Nieuchronny brak nauczycieli to jednak tylko jeden z problemów, które dotkną małe dzieci. Nie jest też bowiem jasne, czy nauczyciele będą umieli pracować z grupą mieszaną wiekowo (od 5 lat i 9 miesięcy do 7 i 9 miesięcy), a takich klas będzie zapewne niemało, zwłaszcza na wsi i w małych miastach, na co zwraca uwagę Ewa Czownicka w czerwcowym numerze „Dyrektora Szkoły”1. Nauczyciele nie byli uczeni pracy z taka grupą w czasie studiów. Ciekawe, że w przodującej w edukacji Finlandii w małych szkołach, w których do klas I-VI uczęszcza kilkunastu uczniów, nauczanie realizują dwie nauczycielki – jedna uczy klasy I-II, druga – III-VI. Ale są one do tego przygotowywane w czasie studiów, a szczególnie w czasie praktyk studenckich.
Trudności we wdrożeniu reformy w zakresie obniżenia wieku szkolnego widać niemało. Do tego rodzice uważają, że dzieciom „odbiera się dzieciństwo”. Niestety, świadczy to o ich nienajlepszych wspomnieniach z własnych doświadczeń wczesnoszkolnych, jeśli rozpoczęcie nauki przez własne dzieci uważają za nieszczęście.
Można się pytać, po co więc obniżamy wiek szkolny.
Można także zapytać, dlaczego Holandia, Irlandia Płn. wprowadziła obowiązek szkolny od lat czterech, Anglia, Walia i Szkocja od lat pięciu – żeby ograniczyć się tylko do paru przykładów europejskich2. W Walii Foundation Phase (Faza Fundamentalna) obejmuje dzieci od lat trzech (!) do siedmiu, przy czym trzylatki mają zajęcia typowo przedszkolne, ale czterolatki łączą już zabawę z nauką (Reception Class). Od pięciu lat jest to już regularna nauka pisania, czytania, rachunków i przyrody.
Czy nasze dzieci są mniej sprawne intelektualnie od dzieci brytyjskich, irlandzkich, holenderskich?
Dlaczego więc w Polsce dzieci nie mogą zaczynać nauki w wieku lat sześciu? Warto w tym miejscu zacytować prof. Elżbietę Putkiewicz, która w wywiadzie dla „Dyrektora Szkoły” przywołuje badania Małgorzaty Dagiel i Małgorzaty Żytko3. Wynika z nich, iż biorący udział w badaniu „nauczyciele i dyrektorzy zakładali, że szkoła pozostanie niezmienna, a taka, jaka jest, dla sześciolatków się nie nadaje. Pojawia się przekonanie, że szkoły do dziecka nie można dopasować.”.
Takie podejście to katastrofa dla polskiej edukacji.
Warto przypomnieć, dlaczego?
Od połowy XX wieku zintensyfikowały się badania na temat, jak ludzie się uczą. Wyniki ich świadczą jednoznacznie, że jeśli nie rozpoczynamy kształcenia dziecka dostatecznie wcześnie – marnujemy jego szanse na całe życie!
Rozwój neuropedagogiki, opartej na wiedzy o budowie i funkcjach mózgu, odegrał przełomową rolę w rozumieniu procesów nauczania/uczenia się. Poznano różnice w funkcjonowaniu półkul mózgowych, profilach dominacji półkuli mózgowej w połączeniu z dominacją oka, ucha, kończyn i wynikającej z niej konsekwencji dla stylu uczenia się.
Neuropedagogika odnosi się ona także do znaczenia właściwych stanów psychoemocjonalnych, które optymalizują przebieg uczenia się.
Badania mózgu, prowadzone w ostatnim dwudziestoleciu XX wieku wskazują także, że im wcześniej zaczynamy rozwijać nasze dzieci, tym dla nich lepiej. G. Dryden i J. Vos4 w książce „Rewolucja w uczeniu się” podają, że 50 proc. zdolności człowieka do nauki rozwija się w pierwszych czterech latach życia, następne 30 proc. do ósmego roku. W tym czasie tworzą się połączenia nerwowe, na których opiera się cała przyszła zdolność uczenia się. Po ukończeniu dziesięciu lat dendryty (rozgałęzione wypustki neuronu przewodzące impulsy dokomórkowo z obwodu do neuronu), które nie wytworzyły stosownych połączeń, obumierają. Wczesne kształcenie dziecka decyduje więc o jego karierze intelektualnej w całym jego życiu.
W obecnym, tak bardzo konkurencyjnym świecie, wygrywają te kraje, które potrafiły wprowadzić na rynki wyroby o najwyższym poziomie technologicznym. A to wymaga odpowiedniego przygotowania pracowników, m.in. kreatywnych robotników. Możliwości intelektualne narodu stają się więc największym kapitałem współczesnego świata i musimy się z tym liczyć. Dlatego, aby wzbudzić w dziecku trwałą motywację do nauki, pobudzić jego ciekawość i nakłonić do myślenia należy zaczynać edukację wcześnie.
Świadomość znaczenia wczesnej edukacji małych dzieci nie jest w Polsce zbyt powszechna, jednak wśród zainteresowanych (zwłaszcza rodziców) szybko rośnie. Można tak sądzić na podstawie liczby nowotworzonych przedszkoli, punktów przedszkolnych i grup przedszkolnych w szkołach. Niestety, nie wszędzie można znaleźć w nich miejsce dla swojego dziecka, często także brak placówki w pobliżu miejsca zamieszkania.
I tu koło się zamyka.
Przypisy:
1. „Uwagi psychologa dziecięcego w sprawie edukacji szkolnej sześciolatka” , Ewa Czownicka, Dyrektor Szkoły, 6, (198), 2010
2. Tylko kraje Północnej Europy zaczynają naukę od lat siedmiu, co jest spowodowane niezwykle niską gęstością zaludnienia, a więc dowozu do szkół z dużych odległości po śniegu i lodzie, przez dużą część roku szkolnego w ciemności – nie są więc dla nas dobrym przykładem.
3. „Badanie umiejętności podstawowych uczniów trzecich klas szkoły podstawowej. Nauczyciel kształcenia zintegrowanego – wiele różnych światów” Malgorzata Dagiel, Małgorzata Żytko (red). Warszawa 2009.
4. Gordon Dryden, Jeanette Vos, „Rewolucja w uczeniu się”, Warszawa, Zysk i ska, 2003.
Janina Zawadowska, 24 lipca 2010