Dzisiejsza Rzeczpospolita informuje, że wiceminister edukacji Zbigniew Marciniak rozważa zniesienie na egzaminach ulg dla uczniów i uczennic z dysleksją. Proponuje w zamian wydłużenie czasu pisania dla wszystkich. Wg Rzeczpospolitej, ministrowi szczególnie zależy na egzaminie maturalnym, jak mówi: „musi obowiązywać taka sama, uczciwa miara dla wszystkich, bo jest to zarazem egzamin wstępny na studia”.
Są wakacje, czas zwany w mediach sezonem ogórkowym, dlatego nie warto wpadać w panikę przy każdej wiadomości o planach i zamierzeniach kolejnych przedstawicieli kolejnych władz. Jednak nawet, jeśli dzisiejsza wiadomość o planach MEN jutro zostanie zapomniana (ufam, że właśnie tak się stanie), jest jednak warta krótkiego komentarza, zawiera bowiem wiele niepokojących elementów.
Zaczynając od rzeczy najprostszej: ułatwienia, proponowane osobom z dysleksją, są tym osobom bardzo potrzebne, a jednocześnie nie bardzo widzę, jaką korzyść ktokolwiek miałby odnieść z ich zniesienia. Najważniejszą z tych ulg jest prawo do tego, żeby przy ocenianiu nie były brane pod uwagę błędy, wynikające właśnie z dysleksji. Ponadto na egzaminie maturalnym dyslektycy i dyslektyczki mogą np. korzystać przy pisaniu z komputera (z wyłączonym programem sprawdzania pisowni) lub maszyny do pisania. A to dlatego, że niekiedy osoby z dysleksją piszą tak niewyraźnie, że sprawdzający mogliby nie być w stanie odczytać ich prac. Jeśli chodzi o wydłużenie czasu – podczas ostatniej matury to akurat ułatwienie dyslektykom i dyslektyczkom nie przysługiwało.
Wg Rzeczpospolitej, MEN jest zaniepokojony dużą liczbą zaświadczeń o dysleksji, wydawanych rocznie uczniom i uczennicom (chociaż w artykule podkreślono, że w tym roku wydano ich mniej, niż w latach ubiegłych). Zgadzam się, to można uznać za fakt niepokojący. Mogę sobie wyobrazić bardzo wiele przyczyn takiego zjawiska, począwszy od tego, że być może istnieją poradnie, które tego rodzaju zaświadczenia wydają nieco zbyt łatwo, a skończywszy na tym, że być może nasz system edukacji (nastawiony na określony typ inteligencji i na określony sposób uczenia się) nie odpowiada zróżnicowanym potrzebom naszych uczniów i uczennic. Nie wykluczyłabym także i takiej hipotezy, że po prostu mamy w populacji dużo dyslektyków i dyslektyczek. Rzecz w tym, że MEN nie proponuje, żeby w tej sprawie cokolwiek zbadać, przedyskutować czy przemyśleć. Z tego w jaki sposób Rzeczpospolita przedstawia rozumowanie ministra Marciniaka wynikałoby, że minister wyciągną konkretny wniosek (nieuczciwe przywileje, które trzeba zlikwidować) na podstawie jednej bardzo ogólnej przesłanki (duża liczba zaświadczeń). Jeśli tak było istotnie (podkreślam owo „jeśli”, zdając sobie sprawę z faktu, że ja z kolei wnioskuje o tym, jak rozumuje minister Marciniak jedynie na podstawie dwóch krótkich notek w prasie), byłby to poważny błąd w rozumowaniu. Tym poważniejszy, że dotyczy akurat tego ministra, który (słusznie!) walczy o przywrócenie matematyki na maturze właśnie w imię zwiększenia nacisku na umiejętność logicznego myślenia.
Niezwykle niepokojące są cytowane w tekście słowa ministra o tym, że zniesienie ułatwień oznacza jednakową miarę dla wszystkich. Takie rozumienie równości – te same wymagania dla każdego – pojawia się u nas w wielu debatach publicznych (posługują się nim np. przeciwnicy i przeciwniczki parytetu dla kobiet na listach wyborczych). Pozornie oczywiste, jest w istocie bardzo niebezpieczne. Ignoruje bowiem fakt, że w konkretnej społecznej rzeczywistości stoimy, każdy i każda z nas, na różnych pozycjach, a zatem w praktyce te same wymagania dla każdego oznaczają ni mniej ni więcej, tylko ukryte przywileje dla niektórych. Mówiąc prościej: osoba z dysleksją, oceniana za błędy ortograficzne tak samo, jak osoba bez dysleksji, nie ma równych szans na egzaminie maturalnym – ma mniejsze. Osoba bez dysleksji jest w tym momencie uprzywilejowana. W realnym społeczeństwie równość wymaga wyrównywania szans. To elementarz równości – dlaczego trzeba o nim tak często przypominać?
PS.Spełniły się moje nadzieje, że pomysł odebrania ulg osobom z dysleksją upadnie równie szybko, jak się pojawił. Ministerstwo Edukacji już zamieścilo w tej sprawie odpowiednie sprostowanie. A jednak pewien niepokój pozostał. Wyrównywanie szans w dostępie do edukacji, wrażliwość wobec wszelkich przejawów dyskryminacji i autentyczne otwarcie na różnorodne potrzeby (i różnorodne zdolności)uczniów i uczennic stanowią, moim zdaniem, jedno z najważniejszych wyzwań, przed którym staje system edukacji. Na ile nasze ministerstwo jest świadome wagi tego wyzwania? To właśnie chciałabym monitorować ze szczególną starannością.
Są wakacje, czas zwany w mediach sezonem ogórkowym, dlatego nie warto wpadać w panikę przy każdej wiadomości o planach i zamierzeniach kolejnych przedstawicieli kolejnych władz. Jednak nawet, jeśli dzisiejsza wiadomość o planach MEN jutro zostanie zapomniana (ufam, że właśnie tak się stanie), jest jednak warta krótkiego komentarza, zawiera bowiem wiele niepokojących elementów.
Zaczynając od rzeczy najprostszej: ułatwienia, proponowane osobom z dysleksją, są tym osobom bardzo potrzebne, a jednocześnie nie bardzo widzę, jaką korzyść ktokolwiek miałby odnieść z ich zniesienia. Najważniejszą z tych ulg jest prawo do tego, żeby przy ocenianiu nie były brane pod uwagę błędy, wynikające właśnie z dysleksji. Ponadto na egzaminie maturalnym dyslektycy i dyslektyczki mogą np. korzystać przy pisaniu z komputera (z wyłączonym programem sprawdzania pisowni) lub maszyny do pisania. A to dlatego, że niekiedy osoby z dysleksją piszą tak niewyraźnie, że sprawdzający mogliby nie być w stanie odczytać ich prac. Jeśli chodzi o wydłużenie czasu – podczas ostatniej matury to akurat ułatwienie dyslektykom i dyslektyczkom nie przysługiwało.
Wg Rzeczpospolitej, MEN jest zaniepokojony dużą liczbą zaświadczeń o dysleksji, wydawanych rocznie uczniom i uczennicom (chociaż w artykule podkreślono, że w tym roku wydano ich mniej, niż w latach ubiegłych). Zgadzam się, to można uznać za fakt niepokojący. Mogę sobie wyobrazić bardzo wiele przyczyn takiego zjawiska, począwszy od tego, że być może istnieją poradnie, które tego rodzaju zaświadczenia wydają nieco zbyt łatwo, a skończywszy na tym, że być może nasz system edukacji (nastawiony na określony typ inteligencji i na określony sposób uczenia się) nie odpowiada zróżnicowanym potrzebom naszych uczniów i uczennic. Nie wykluczyłabym także i takiej hipotezy, że po prostu mamy w populacji dużo dyslektyków i dyslektyczek. Rzecz w tym, że MEN nie proponuje, żeby w tej sprawie cokolwiek zbadać, przedyskutować czy przemyśleć. Z tego w jaki sposób Rzeczpospolita przedstawia rozumowanie ministra Marciniaka wynikałoby, że minister wyciągną konkretny wniosek (nieuczciwe przywileje, które trzeba zlikwidować) na podstawie jednej bardzo ogólnej przesłanki (duża liczba zaświadczeń). Jeśli tak było istotnie (podkreślam owo „jeśli”, zdając sobie sprawę z faktu, że ja z kolei wnioskuje o tym, jak rozumuje minister Marciniak jedynie na podstawie dwóch krótkich notek w prasie), byłby to poważny błąd w rozumowaniu. Tym poważniejszy, że dotyczy akurat tego ministra, który (słusznie!) walczy o przywrócenie matematyki na maturze właśnie w imię zwiększenia nacisku na umiejętność logicznego myślenia.
Niezwykle niepokojące są cytowane w tekście słowa ministra o tym, że zniesienie ułatwień oznacza jednakową miarę dla wszystkich. Takie rozumienie równości – te same wymagania dla każdego – pojawia się u nas w wielu debatach publicznych (posługują się nim np. przeciwnicy i przeciwniczki parytetu dla kobiet na listach wyborczych). Pozornie oczywiste, jest w istocie bardzo niebezpieczne. Ignoruje bowiem fakt, że w konkretnej społecznej rzeczywistości stoimy, każdy i każda z nas, na różnych pozycjach, a zatem w praktyce te same wymagania dla każdego oznaczają ni mniej ni więcej, tylko ukryte przywileje dla niektórych. Mówiąc prościej: osoba z dysleksją, oceniana za błędy ortograficzne tak samo, jak osoba bez dysleksji, nie ma równych szans na egzaminie maturalnym – ma mniejsze. Osoba bez dysleksji jest w tym momencie uprzywilejowana. W realnym społeczeństwie równość wymaga wyrównywania szans. To elementarz równości – dlaczego trzeba o nim tak często przypominać?
PS.Spełniły się moje nadzieje, że pomysł odebrania ulg osobom z dysleksją upadnie równie szybko, jak się pojawił. Ministerstwo Edukacji już zamieścilo w tej sprawie odpowiednie sprostowanie. A jednak pewien niepokój pozostał. Wyrównywanie szans w dostępie do edukacji, wrażliwość wobec wszelkich przejawów dyskryminacji i autentyczne otwarcie na różnorodne potrzeby (i różnorodne zdolności)uczniów i uczennic stanowią, moim zdaniem, jedno z najważniejszych wyzwań, przed którym staje system edukacji. Na ile nasze ministerstwo jest świadome wagi tego wyzwania? To właśnie chciałabym monitorować ze szczególną starannością.
Anna Dzierzgowska, 14 sierpnia 2009
Zobacz też:
Rzeczpospolita: Czy dyslektycy stracą ulgi na egzaminach?
Stanowisko MEN w związku z artykułami w Rzeczpospolitej
Dyskalkulia: zaburzenie czy humbug?