Mijający tydzień zdominowały przepychanki związane z wyborem prezesa Narodowego Banku Centralnego. Niejako przy okazji, w wyniku niejasnych rozgrywek politycznych, nauczyciele dostali dodatkowe pięćset milionów złotych na podwyżkę.
Nauczycielom podwyżka się należy. Ostatnia naprawdę znacząca regulacja zarobków miała miejsce w 2000 roku. Związana była z reformą, zmianą Karty Nauczyciela, wprowadzeniem systemu awansów i kosztowała budżet państwa sporo ponad trzy miliardy złotych. Tegoroczna kwota, wynosząca w sumie około półtora miliarda, jest więc znacznie niższa, a warto pamiętać, że trzeba z niej wykroić środki na odprawy dla nauczycieli odchodzących na emeryturę. Przypomnę, że przywilej wcześniejszej emerytury wygasa z końcem roku i, według szacunków, skorzysta z niego nawet 15 – 20% zatrudnionych.
Wróćmy do podwyżki. Należy się ona nie tylko dlatego, że od ostatniej poważnej regulacji upływa siódmy rok. Ważnym powodem jest porównanie wysokości wynagrodzenia nauczycieli w krajach unijnych. Nie łatwo jest przeprowadzić takie porównanie, najlepszym chyba sposobem jest przeliczenie tzw. parytetu siły nabywczej. A według takiego wskaźnika płace polskich nauczycieli są kilkakrotnie niższe od wynagrodzenia pedagogów w krajach starej Unii. To musi budzić obawy, że nauczyciele mogą stanowić drugą po lekarzach grupę wysoko wykształconych, masowo emigrujących osób.
Wreszcie warto uświadomić sobie, że rosną zadania szkoły, pojawiają się oczekiwania, że nauczyciele będą potrafili rozwiązywać ważne problemy społeczne, że zajmą się wyrównywaniem szans dzieci z różnych środowisk, będą specjalistami od terapii indywidualnej i rodzinnej, ekspertami od wpływu mediów i wielu innych zagadnień współczesnego świata. Rosnące wymagania powinny iść w parze ze wzrostem zarobków.
Jednak tegoroczna podwyżka nie tylko nie przynosi satysfakcji, ale pozostawia uczucie głębokiego niesmaku.
Nie tak powinno się rządzić nowoczesnym, demokratycznym państwem. Nie w taki sposób, i nie w takim trybie powinny zapadać decyzje dotyczące ogromnej, bo ponad półmilionowej rzeszy obywateli. Nie w taki sposób rząd i parlament powinien decydować o podziale budżetu państwa.
Minister Roman Giertych nie ma strategicznej wizji oświaty. Jego liczne, często sprzeczne ze sobą pomysły tworzą bałagan i szum medialny. Brakuje jasno określonego celu i klarownej polityki kadrowej. Jak, docelowo, w perspektywie kilku lat, mają się kształtować płace nauczycieli? Jak zmienić sposób kształcenia nowych adeptów zawodu? Czy utrzymać obecne, stosunkowo niskie pensum, czy podnosić je, równolegle z kolejnymi podwyżkami uposażenia? Jak zapewnić nauczycielom stały rozwój i dostęp do kształcenia ustawicznego przez cały okres pracy zawodowej? Jak przybliżyć polskim nauczycielom doświadczenia innych krajów Unii i świata? Jak zapewnić im system wsparcia ze strony fachowo przygotowanych i powszechnie dostępnych psychologów, terapeutów, psychiatrów?
Tegoroczna podwyżka nie będzie wysoka. W portfelu nauczyciela przybędzie jeden papierek, o nieznanym jeszcze nominale. Zapewne dla stażysty będzie to raczej 10 złotych, być może mianowani „załapią się” na banknot pięćdziesięciozłotowy. Nie jest to wzrost satysfakcjonujący.
Najbrzydszy jest jednak sposób „wytargowania” pieniędzy dla nauczycieli. Szkoda, że parlament nie podziela przekonania, że edukacja jest inwestycją w przyszłość, że jakość oświaty zależy od nauczycieli i że właśnie z tego powodu, a nie z powodu sporów o kompetencje kandydata na prezesa Banku Centralnego należy debatować o kondycji i wynagrodzeniu tej grupy zatrudnionych. Pozostaje mieć nadzieje, że nowy prezes banku nie doprowadzi do inflacji, która szybko pożre tegoroczną podwyżkę.
Nauczycielom podwyżka się należy. Ostatnia naprawdę znacząca regulacja zarobków miała miejsce w 2000 roku. Związana była z reformą, zmianą Karty Nauczyciela, wprowadzeniem systemu awansów i kosztowała budżet państwa sporo ponad trzy miliardy złotych. Tegoroczna kwota, wynosząca w sumie około półtora miliarda, jest więc znacznie niższa, a warto pamiętać, że trzeba z niej wykroić środki na odprawy dla nauczycieli odchodzących na emeryturę. Przypomnę, że przywilej wcześniejszej emerytury wygasa z końcem roku i, według szacunków, skorzysta z niego nawet 15 – 20% zatrudnionych.
Wróćmy do podwyżki. Należy się ona nie tylko dlatego, że od ostatniej poważnej regulacji upływa siódmy rok. Ważnym powodem jest porównanie wysokości wynagrodzenia nauczycieli w krajach unijnych. Nie łatwo jest przeprowadzić takie porównanie, najlepszym chyba sposobem jest przeliczenie tzw. parytetu siły nabywczej. A według takiego wskaźnika płace polskich nauczycieli są kilkakrotnie niższe od wynagrodzenia pedagogów w krajach starej Unii. To musi budzić obawy, że nauczyciele mogą stanowić drugą po lekarzach grupę wysoko wykształconych, masowo emigrujących osób.
Wreszcie warto uświadomić sobie, że rosną zadania szkoły, pojawiają się oczekiwania, że nauczyciele będą potrafili rozwiązywać ważne problemy społeczne, że zajmą się wyrównywaniem szans dzieci z różnych środowisk, będą specjalistami od terapii indywidualnej i rodzinnej, ekspertami od wpływu mediów i wielu innych zagadnień współczesnego świata. Rosnące wymagania powinny iść w parze ze wzrostem zarobków.
Jednak tegoroczna podwyżka nie tylko nie przynosi satysfakcji, ale pozostawia uczucie głębokiego niesmaku.
Nie tak powinno się rządzić nowoczesnym, demokratycznym państwem. Nie w taki sposób, i nie w takim trybie powinny zapadać decyzje dotyczące ogromnej, bo ponad półmilionowej rzeszy obywateli. Nie w taki sposób rząd i parlament powinien decydować o podziale budżetu państwa.
Minister Roman Giertych nie ma strategicznej wizji oświaty. Jego liczne, często sprzeczne ze sobą pomysły tworzą bałagan i szum medialny. Brakuje jasno określonego celu i klarownej polityki kadrowej. Jak, docelowo, w perspektywie kilku lat, mają się kształtować płace nauczycieli? Jak zmienić sposób kształcenia nowych adeptów zawodu? Czy utrzymać obecne, stosunkowo niskie pensum, czy podnosić je, równolegle z kolejnymi podwyżkami uposażenia? Jak zapewnić nauczycielom stały rozwój i dostęp do kształcenia ustawicznego przez cały okres pracy zawodowej? Jak przybliżyć polskim nauczycielom doświadczenia innych krajów Unii i świata? Jak zapewnić im system wsparcia ze strony fachowo przygotowanych i powszechnie dostępnych psychologów, terapeutów, psychiatrów?
Tegoroczna podwyżka nie będzie wysoka. W portfelu nauczyciela przybędzie jeden papierek, o nieznanym jeszcze nominale. Zapewne dla stażysty będzie to raczej 10 złotych, być może mianowani „załapią się” na banknot pięćdziesięciozłotowy. Nie jest to wzrost satysfakcjonujący.
Najbrzydszy jest jednak sposób „wytargowania” pieniędzy dla nauczycieli. Szkoda, że parlament nie podziela przekonania, że edukacja jest inwestycją w przyszłość, że jakość oświaty zależy od nauczycieli i że właśnie z tego powodu, a nie z powodu sporów o kompetencje kandydata na prezesa Banku Centralnego należy debatować o kondycji i wynagrodzeniu tej grupy zatrudnionych. Pozostaje mieć nadzieje, że nowy prezes banku nie doprowadzi do inflacji, która szybko pożre tegoroczną podwyżkę.
Irena Dzierzgowska, 14 stycznia 2007