Wszystko wskazuje na to, że zanim jeszcze trójki Giertycha ruszyły do szkół Minister ustalił rezultat ich badań. I teraz kuratorzy i wizytatorzy dwoją się i troją, aby spełnić jego oczekiwania.
Trojki przeszły przez szkoły jak huragan. W błyskawicznym tempie wpadały do placówek, spotykały się z nauczycielami, rodzicami i uczniami. Przepytywały, przesłuchiwały i szły dalej. Pozostawiły protokoły, w których bardzo różnie podsumowały wyniki wizytacji.
Potem nastąpił drugi etap. Wizytatorzy mieli polecić niektórym szkołom przygotowanie programu naprawczego. Oczywiście tylko tym, które nie osiągają dostatecznych wyników wychowawczych.
Praktyka okazała się inna. Minister wyraźnie założył, że będzie co najmniej 7 tysięcy szkół, w których występuje agresja i przemoc. Wizytatorzy znaleźli się więc pod silną presją, aby tę liczbę potwierdzić, a może nawet przekroczyć. I zaczął się dziwny wyścig, kto wyda szkole najwięcej poleceń.
Historia tu opisana wydarzyła się naprawdę. To nie dowcip. Rzecz dzieje się w jednym z kuratoriów oświaty. Łatwo zrozumieć, że dla bezpieczeństwa głównej aktorki dramatu nie podamy ani województwa, ani żadnych nazwisk.
Tak się złożyło, że w rejonie jednej z pań wizytatorek wszystkie szkoły wypadły bardzo dobrze. Agresji nie było, dyrektorzy i nauczyciele dawali sobie radę, rodzice nie narzekali, dzieci były grzeczne. Wydawało się, że wizytatorkę czeka wysoka nagroda, bo przecież taki efekt był w jakiejś mierze również wynikiem jej pracy.
Tymczasem w połowie kwietnia do wizytatorów dotarło pisemne polecenie kuratora, aby do każdej nadzorowanej szkoły przesłać jeden z dwóch rodzajów pism – zalecenia tam, gdzie uchybienia dyscypliny były stosunkowo niewielkie lub decyzję z nakazem przygotowania programu naprawczego, w sytuacji, gdy w szkole efekty wychowawcze były niewystarczające. Przy czym w piśmie kuratora literalnie wyliczono wszystkie możliwe uchybienia szkoły, w tym również takie jak „niezrealizowanie programu wychowawczego, czego dowodem jest brak ewaluacji tego programu”.
Wizytatorka poprosiła o rozmowę z szefem. Niestety, nie pomogło jej tłumaczenie, że szkoły są po prostu bezpieczne i nie wymagają tworzenia dodatkowych programów naprawczych. Odpowiedź kuratora była jednoznaczna, w każdej szkole „coś się znajdzie”: jak nie wulgaryzmy, to kiepska frekwencja czy papierosy. Za możliwe uchybienie kurator uznał również niepowołanie koordynatora do spraw bezpieczeństwa, mimo iż takiego stanowiska nie ma w żadnym przepisie prawa. Na koniec zagroził, że wizytator który twierdzi, że szkoła jest bezpieczna, bierze na siebie pełną odpowiedzialność i konsekwencje na przyszłość.
Dalszej dyskusji nie było. Po powrocie do pokoju pani wizytator znalazła na biurku kolejne pismo, w którym kurator ustalił termin wydania szkole poleceń na początek maja. Nie pomogły zastrzeżenia, że nie jest to dobry czas, że matury, egzaminy itp. Trzeba się spieszyć, bo ministerstwo czeka na raporty z poszczególnych województw.
Przypomnijmy: jeśli dyrektor szkoły nie opracuje programu naprawczego, nie uwzględni w nim uwag i wniosków kuratora, albo nie uzgodni z kuratorem harmonogramu realizacji programu, kurator może wnioskować do organu prowadzącego szkołę o odwołanie dyrektora i wniosek taki jest dla organu wiążący.
Co wynika z tej historii? Oto kuratorzy oświaty zastosowali silne naciski na wizytatorów po to, aby uwiarygodnić wystąpienia ministra Giertycha, który wielokrotnie podkreślał dramatyczną skalę szkolnych nieprawidłowości.
Franz Fiszer miał powiedzieć kiedyś, że w Polsce nie będzie porządku, dopóki nie rozstrzela się dwudziestu tysięcy łajdaków. – A jeśli tylu się nie znajdzie? – zapytał ktoś życzliwy – Wtedy resztę dobierze się z uczciwych – odpowiedział Fiszer.
Ale... To był tylko dowcip, panie Ministrze. Proszę nie traktować tego tak poważnie.
Trojki przeszły przez szkoły jak huragan. W błyskawicznym tempie wpadały do placówek, spotykały się z nauczycielami, rodzicami i uczniami. Przepytywały, przesłuchiwały i szły dalej. Pozostawiły protokoły, w których bardzo różnie podsumowały wyniki wizytacji.
Potem nastąpił drugi etap. Wizytatorzy mieli polecić niektórym szkołom przygotowanie programu naprawczego. Oczywiście tylko tym, które nie osiągają dostatecznych wyników wychowawczych.
Praktyka okazała się inna. Minister wyraźnie założył, że będzie co najmniej 7 tysięcy szkół, w których występuje agresja i przemoc. Wizytatorzy znaleźli się więc pod silną presją, aby tę liczbę potwierdzić, a może nawet przekroczyć. I zaczął się dziwny wyścig, kto wyda szkole najwięcej poleceń.
Historia tu opisana wydarzyła się naprawdę. To nie dowcip. Rzecz dzieje się w jednym z kuratoriów oświaty. Łatwo zrozumieć, że dla bezpieczeństwa głównej aktorki dramatu nie podamy ani województwa, ani żadnych nazwisk.
Tak się złożyło, że w rejonie jednej z pań wizytatorek wszystkie szkoły wypadły bardzo dobrze. Agresji nie było, dyrektorzy i nauczyciele dawali sobie radę, rodzice nie narzekali, dzieci były grzeczne. Wydawało się, że wizytatorkę czeka wysoka nagroda, bo przecież taki efekt był w jakiejś mierze również wynikiem jej pracy.
Tymczasem w połowie kwietnia do wizytatorów dotarło pisemne polecenie kuratora, aby do każdej nadzorowanej szkoły przesłać jeden z dwóch rodzajów pism – zalecenia tam, gdzie uchybienia dyscypliny były stosunkowo niewielkie lub decyzję z nakazem przygotowania programu naprawczego, w sytuacji, gdy w szkole efekty wychowawcze były niewystarczające. Przy czym w piśmie kuratora literalnie wyliczono wszystkie możliwe uchybienia szkoły, w tym również takie jak „niezrealizowanie programu wychowawczego, czego dowodem jest brak ewaluacji tego programu”.
Wizytatorka poprosiła o rozmowę z szefem. Niestety, nie pomogło jej tłumaczenie, że szkoły są po prostu bezpieczne i nie wymagają tworzenia dodatkowych programów naprawczych. Odpowiedź kuratora była jednoznaczna, w każdej szkole „coś się znajdzie”: jak nie wulgaryzmy, to kiepska frekwencja czy papierosy. Za możliwe uchybienie kurator uznał również niepowołanie koordynatora do spraw bezpieczeństwa, mimo iż takiego stanowiska nie ma w żadnym przepisie prawa. Na koniec zagroził, że wizytator który twierdzi, że szkoła jest bezpieczna, bierze na siebie pełną odpowiedzialność i konsekwencje na przyszłość.
Dalszej dyskusji nie było. Po powrocie do pokoju pani wizytator znalazła na biurku kolejne pismo, w którym kurator ustalił termin wydania szkole poleceń na początek maja. Nie pomogły zastrzeżenia, że nie jest to dobry czas, że matury, egzaminy itp. Trzeba się spieszyć, bo ministerstwo czeka na raporty z poszczególnych województw.
Przypomnijmy: jeśli dyrektor szkoły nie opracuje programu naprawczego, nie uwzględni w nim uwag i wniosków kuratora, albo nie uzgodni z kuratorem harmonogramu realizacji programu, kurator może wnioskować do organu prowadzącego szkołę o odwołanie dyrektora i wniosek taki jest dla organu wiążący.
Co wynika z tej historii? Oto kuratorzy oświaty zastosowali silne naciski na wizytatorów po to, aby uwiarygodnić wystąpienia ministra Giertycha, który wielokrotnie podkreślał dramatyczną skalę szkolnych nieprawidłowości.
Franz Fiszer miał powiedzieć kiedyś, że w Polsce nie będzie porządku, dopóki nie rozstrzela się dwudziestu tysięcy łajdaków. – A jeśli tylu się nie znajdzie? – zapytał ktoś życzliwy – Wtedy resztę dobierze się z uczciwych – odpowiedział Fiszer.
Ale... To był tylko dowcip, panie Ministrze. Proszę nie traktować tego tak poważnie.
Irena Dzierzgowska, 29 kwietnia 2007