Projekt ustawy o Narodowym Instytucie Wychowania został przyjęty przez rząd 5 maja i przesłany do Sejmu. Ostateczny kształt ustawie o powołaniu NIW mogą więc nadać posłowie.
Projekt rozpoczyna się kilkoma sformułowaniami bardzo górnolotnie brzmiącymi – i bardzo nieostrymi. Mowa jest o „przygotowaniu [młodego pokolenia] do odpowiedzialnego pełnienia ról rodzinnych i społecznych, z poszanowaniem uniwersalnych wartości ludzkich”. Spuśćmy zasłonę milczenia na nieposzanowanie reguł języka polskiego, w którym role się odgrywa, a pełni funkcje.
Trudno powiedzieć, czym dla wnioskodawców są „uniwersalne wartości ludzkie”. Wnioskodawcy nie precyzują, czy szkoła może być miejscem dialogu, uczącym sztuki racjonalnej argumentacji, prowadzenia dyskusji, szanowania zdań odmiennych od własnych – a zatem czy do wartości uniwersalnych zaliczamy wolność słowa, szacunek dla różnorodności, poszanowanie praw człowieka. A może „uniwersalne wartości ludzkie” to jakieś inne wartości? Ale jeśli tak, to jakie? Nie wiadomo także, jak wnioskodawcy definiują role rodzinne i czy, wedle nich, istnieje więcej niż jeden model rodziny. Częściowe wyjaśnienie przynosi uzasadnienie, w którym mowa jest o rozbudzaniu wrażliwości na dobro, piękno i prawdę i gdzie wnioskodawcy ubolewają nad podważaniem prawdy o człowieku. Wyraźnie zatem Narodowy Instytut Wychowania zna prawdę o człowieku i strzec będzie jego piękna i dobra.
W uzasadnieniu czytamy ponadto: „Głównym problemem jest brak dojrzałej i wewnętrznie spójnej koncepcji wychowania. Rodzice i nauczyciele przeżywają liczne wątpliwości i niepokoje w odniesieniu do własnych kompetencji i metod wychowawczych. Doświadczają poczucia bezradności i beznadziei (...). Różnorodne, niespójne, a nawet sprzeczne ze sobą koncepcje pedagogiczne często mają charakter eksperymentalny, a proponowane strategie postępowania nie przystają do rzeczywistości. Ten stan pogłębia zagubienie wielu grup rodziców, wywołując u nich poczucie winy i odbierając nadzieję.” Pedagogika jest dziedziną, która rozwija się i zmienia przynajmniej od czasów antycznych. Najwięksi wychowawcy doświadczali zagubienia i niepokoju – i to właśnie czyniło ich wielkimi. Ten, kto nie miewa wątpliwości, nie nadaje się do pracy z ludźmi, a tym bardziej – do ich wychowywania. Tymczasem twórców Narodowego Instytutu Wychowania różnorodne i bogate koncepcje pedagogiczne, stanowiące istotną część dorobku kultury europejskiej, jedynie konfundują.
Na uwagę zasługuje opinia Rzecznika Praw Obywatelskich Janusza Kochanowskiego, który zaproponował odwołanie się w ustawie do takich wartości, jak poszanowanie demokracji, państwa prawa i praw człowieka. Wnioskodawcy zlekceważyli tę sugestię stwierdzając, że „wprawdzie projekt ustawy wprost nie odwołuje się do wskazanych przez Rzecznika wartości, jednak mając na uwadze treść zawartej w projekcie ustawie preambuły, wartości te nie zostaną przez Instytut pominięte.” A więc: wprawdzie nie ma, ale kto chce, może ich tam sobie szukać. A że nie znajdzie, to już inna sprawa. Opór przed wpisywaniem do projektu takich pojęć, jak demokracja czy prawa człowieka, jest znamienny.
W preambule mowa jest także o „kształtowaniu i umacnianiu cnót obywatelskich, a zwłaszcza postaw patriotycznych, wyrastających z polskiej tradycji”. Które postawy patriotyczne wyrastają, zdaniem autorów projektu, właśnie z polskiej tradycji? Żarliwy antyklerykalizm Tadeusza Kościuszki? Socjalistyczne ciągoty Adama Mickiewicza i Juliusza Słowackiego? Radykalne poglądy tych powstańców styczniowych, którzy walczyli i ginęli w Komunie Paryża? Walkę o prawa kobiet, podjętą przez Elizę Orzeszkową? Miło byłoby móc w to uwierzyć. W dalszej części projektu ustawy mowa jest o promowaniu „wybitnych postaci jako powszechnie akceptowanych wzorców osobowych”. Znów kłopot, jak to jest z tą powszechnością.
W ustawie zawarto wiele punktów, mówiących o tym, że Instytut będzie miłym miejscem pracy: około 100 osób, każda zarabiająca ok. 5200 zł. brutto miesięcznie, będzie inicjować, promować i wspierać. Lekko licząc, my, podatnicy, zapłacimy za to jakieś 11 milionów złotych rocznie – czyli tyle, ile kosztowałoby zapewnienie 10 tysiącom dzieci zajęć w ramach alternatywnych form wychowania przedszkolnego. Ale pewnie przedszkole na wsi mniej inicjuje i wspiera.
Jeden wszakże punkt wydaje się naprawdę groźny: do zadań Instytutu należy „obserwowanie i ocenianie, z punktu widzenia oddziaływania wychowawczego na dzieci i młodzież treści przekazów medialnych oraz inicjatyw kierowanych do dzieci i młodzieży przez organizacje, stowarzyszenia i inne podmioty.” Znów, nie bardzo wiadomo, co to znaczy w praktyce. Co się dzieje, jeśli ocena jest negatywna? Niewątpliwie jest to próba ograniczenia prawa dyrektorów i dyrektorek do decydowania o tym, kto jest zapraszany do prowadzania zajęć i warsztatów w szkołach.
Trzy rzeczy uderzają w projekcie Narodowego Instytutu Wychowania. Pierwsza, to ogólnikowość i niejasność używanych w tym projekcie sformułowań. Nic (może poza kwestiami finansowymi) nie jest tu do końca wyjaśnione. Po drugie, osobliwa niechęć autorów projektu, do wszystkiego, co choćby z daleka trąci wolnym, twórczym myśleniem. Lęk przed pedagogiką otwartą i różnorodną, wychodzącą od rzeczywistych potrzeb uczniów i uczennic, a nie z góry założonego modelu człowieka. Owe eksperymenty, które tak konfundują autorów projektu, nie są niczym innym, niż wyrazem przekonania, że w szybko zmieniającym się świecie również metody nauczania i wychowania muszą się zmieniać. Na marginesie już tylko warto dodać, że otwarta, skierowana ku dziecku pedagogika, to między innymi dziedzictwo Janusza Korczaka – ale być może Korczak nie jest „wybitną postacią, powszechnie akceptowanym wzorcem osobowym”. I wreszcie po trzecie, uderza całkowita zbędność całej tej instytucji – Instytutu Wychowania, który z pewnością nigdy nikogo nie wychowa, i który oby niczego nie zainicjował.
Projekt rozpoczyna się kilkoma sformułowaniami bardzo górnolotnie brzmiącymi – i bardzo nieostrymi. Mowa jest o „przygotowaniu [młodego pokolenia] do odpowiedzialnego pełnienia ról rodzinnych i społecznych, z poszanowaniem uniwersalnych wartości ludzkich”. Spuśćmy zasłonę milczenia na nieposzanowanie reguł języka polskiego, w którym role się odgrywa, a pełni funkcje.
Trudno powiedzieć, czym dla wnioskodawców są „uniwersalne wartości ludzkie”. Wnioskodawcy nie precyzują, czy szkoła może być miejscem dialogu, uczącym sztuki racjonalnej argumentacji, prowadzenia dyskusji, szanowania zdań odmiennych od własnych – a zatem czy do wartości uniwersalnych zaliczamy wolność słowa, szacunek dla różnorodności, poszanowanie praw człowieka. A może „uniwersalne wartości ludzkie” to jakieś inne wartości? Ale jeśli tak, to jakie? Nie wiadomo także, jak wnioskodawcy definiują role rodzinne i czy, wedle nich, istnieje więcej niż jeden model rodziny. Częściowe wyjaśnienie przynosi uzasadnienie, w którym mowa jest o rozbudzaniu wrażliwości na dobro, piękno i prawdę i gdzie wnioskodawcy ubolewają nad podważaniem prawdy o człowieku. Wyraźnie zatem Narodowy Instytut Wychowania zna prawdę o człowieku i strzec będzie jego piękna i dobra.
W uzasadnieniu czytamy ponadto: „Głównym problemem jest brak dojrzałej i wewnętrznie spójnej koncepcji wychowania. Rodzice i nauczyciele przeżywają liczne wątpliwości i niepokoje w odniesieniu do własnych kompetencji i metod wychowawczych. Doświadczają poczucia bezradności i beznadziei (...). Różnorodne, niespójne, a nawet sprzeczne ze sobą koncepcje pedagogiczne często mają charakter eksperymentalny, a proponowane strategie postępowania nie przystają do rzeczywistości. Ten stan pogłębia zagubienie wielu grup rodziców, wywołując u nich poczucie winy i odbierając nadzieję.” Pedagogika jest dziedziną, która rozwija się i zmienia przynajmniej od czasów antycznych. Najwięksi wychowawcy doświadczali zagubienia i niepokoju – i to właśnie czyniło ich wielkimi. Ten, kto nie miewa wątpliwości, nie nadaje się do pracy z ludźmi, a tym bardziej – do ich wychowywania. Tymczasem twórców Narodowego Instytutu Wychowania różnorodne i bogate koncepcje pedagogiczne, stanowiące istotną część dorobku kultury europejskiej, jedynie konfundują.
Na uwagę zasługuje opinia Rzecznika Praw Obywatelskich Janusza Kochanowskiego, który zaproponował odwołanie się w ustawie do takich wartości, jak poszanowanie demokracji, państwa prawa i praw człowieka. Wnioskodawcy zlekceważyli tę sugestię stwierdzając, że „wprawdzie projekt ustawy wprost nie odwołuje się do wskazanych przez Rzecznika wartości, jednak mając na uwadze treść zawartej w projekcie ustawie preambuły, wartości te nie zostaną przez Instytut pominięte.” A więc: wprawdzie nie ma, ale kto chce, może ich tam sobie szukać. A że nie znajdzie, to już inna sprawa. Opór przed wpisywaniem do projektu takich pojęć, jak demokracja czy prawa człowieka, jest znamienny.
W preambule mowa jest także o „kształtowaniu i umacnianiu cnót obywatelskich, a zwłaszcza postaw patriotycznych, wyrastających z polskiej tradycji”. Które postawy patriotyczne wyrastają, zdaniem autorów projektu, właśnie z polskiej tradycji? Żarliwy antyklerykalizm Tadeusza Kościuszki? Socjalistyczne ciągoty Adama Mickiewicza i Juliusza Słowackiego? Radykalne poglądy tych powstańców styczniowych, którzy walczyli i ginęli w Komunie Paryża? Walkę o prawa kobiet, podjętą przez Elizę Orzeszkową? Miło byłoby móc w to uwierzyć. W dalszej części projektu ustawy mowa jest o promowaniu „wybitnych postaci jako powszechnie akceptowanych wzorców osobowych”. Znów kłopot, jak to jest z tą powszechnością.
W ustawie zawarto wiele punktów, mówiących o tym, że Instytut będzie miłym miejscem pracy: około 100 osób, każda zarabiająca ok. 5200 zł. brutto miesięcznie, będzie inicjować, promować i wspierać. Lekko licząc, my, podatnicy, zapłacimy za to jakieś 11 milionów złotych rocznie – czyli tyle, ile kosztowałoby zapewnienie 10 tysiącom dzieci zajęć w ramach alternatywnych form wychowania przedszkolnego. Ale pewnie przedszkole na wsi mniej inicjuje i wspiera.
Jeden wszakże punkt wydaje się naprawdę groźny: do zadań Instytutu należy „obserwowanie i ocenianie, z punktu widzenia oddziaływania wychowawczego na dzieci i młodzież treści przekazów medialnych oraz inicjatyw kierowanych do dzieci i młodzieży przez organizacje, stowarzyszenia i inne podmioty.” Znów, nie bardzo wiadomo, co to znaczy w praktyce. Co się dzieje, jeśli ocena jest negatywna? Niewątpliwie jest to próba ograniczenia prawa dyrektorów i dyrektorek do decydowania o tym, kto jest zapraszany do prowadzania zajęć i warsztatów w szkołach.
Trzy rzeczy uderzają w projekcie Narodowego Instytutu Wychowania. Pierwsza, to ogólnikowość i niejasność używanych w tym projekcie sformułowań. Nic (może poza kwestiami finansowymi) nie jest tu do końca wyjaśnione. Po drugie, osobliwa niechęć autorów projektu, do wszystkiego, co choćby z daleka trąci wolnym, twórczym myśleniem. Lęk przed pedagogiką otwartą i różnorodną, wychodzącą od rzeczywistych potrzeb uczniów i uczennic, a nie z góry założonego modelu człowieka. Owe eksperymenty, które tak konfundują autorów projektu, nie są niczym innym, niż wyrazem przekonania, że w szybko zmieniającym się świecie również metody nauczania i wychowania muszą się zmieniać. Na marginesie już tylko warto dodać, że otwarta, skierowana ku dziecku pedagogika, to między innymi dziedzictwo Janusza Korczaka – ale być może Korczak nie jest „wybitną postacią, powszechnie akceptowanym wzorcem osobowym”. I wreszcie po trzecie, uderza całkowita zbędność całej tej instytucji – Instytutu Wychowania, który z pewnością nigdy nikogo nie wychowa, i który oby niczego nie zainicjował.
Piotr Laskowski, 2 czerwca 2006