Po pierwszym półroczu obecności sześciolatków w szkołach „Dziennik” sprawdza, jak sobie radzą ze szkołami i jak szkoły radzą sobie z nimi. Zapytano rodziców, nauczycieli i psychologów, jakie są zalety, a co trzeba poprawić.
Najwięcej kłopotów pojawia się, gdy do pierwszej klasy trafia dziecko, które do szkoły się jeszcze nie nadaje. Zdaniem nauczycieli rodzice powinni poprzedzić decyzję o posłaniu sześciolatka do szkoły rzetelną diagnozą dojrzałości szkolnej.
Psycholog Ewa Kuczyńska kierująca Poradnią Psychologiczno-Pedagogiczną nr 10 w Warszawie mówi, że w tym roku MEN poszło po rozum do głowy i wprowadziło diagnozy w przedszkolach. Radzi jednak, by podchodzić do nich z dystansem. "Jeśli rodzice mają wątpliwości, powinni udać się do poradni psychologiczno-pedagogicznej, a jeśli trzeba, odroczyć wysłanie dziecka do szkoły. W przeciwnym razie problemy będą się nawarstwiać, dzieci będą reagować nerwicą, a w końcu i tak powtarzać klasę" - mówi Kuczyńska.
Raz posłanego do szkoły dziecka nie można już cofnąć do zerówki. MEN odpowiada, że nie ma do tego podstawy prawnej i proponuje w takiej sytuacji pomoc psychologa i pedagoga. Rodziców zapewnia także, że w ostateczności dziecko powtórzy pierwszą klasę.
Wiele maluchów nie jest przygotowanych emocjonalnie do nauki w szkole. Często są bierne, wychowane przed telewizorem i komputerem, nie są dojrzałe społecznie. Rodzice z kolei skarżą się, że już w pierwszych miesiącach nauki w szkole dzieci dostają zadania do domu. Ich zdaniem sześciolatki są za małe, by samodzielnie pracować w domu i pilnować obowiązków szkolnych poza szkołą.
Wg rzecznika resortu edukacji, Grzegorza Żurawskiego, pierwsze miesiące reformy pokazały, że sześciolatki, które poszły do pierwszej klasy, poradziły sobie z opanowaniem programu, a wszelkie obawy okazały się bezpodstawne. Pytany przez „dziennik”, skąd MEN ma tę wiedzę, rzecznik odpowiada, że resort otrzymuje sygnały od nauczycieli klas pierwszych.
Jak pisze „Dziennik”, rodzicom i ekspertom, którzy opowiadali o problemach rzecznik radzi, by nie słuchali straszenia, tylko osobiście udali się do szkoły i ocenili, czy warto tam posłać dziecko. Przypomina, że najbliższe dwa i pół roku to okres przejściowy, kiedy to rodzice sami mogą decydować, czy dziecko zostaje w przedszkolu, czy idzie do szkoły. Dopiero po tym okresie wszystkie sześciolatki będą musiały pójść do szkoły. A prace domowe? A diagnozy? "Żadnych dodatkowych zmian w systemie już nie przewidujemy" – mówi Żurawski.
Dziennik, 23.02.2010
Najwięcej kłopotów pojawia się, gdy do pierwszej klasy trafia dziecko, które do szkoły się jeszcze nie nadaje. Zdaniem nauczycieli rodzice powinni poprzedzić decyzję o posłaniu sześciolatka do szkoły rzetelną diagnozą dojrzałości szkolnej.
Psycholog Ewa Kuczyńska kierująca Poradnią Psychologiczno-Pedagogiczną nr 10 w Warszawie mówi, że w tym roku MEN poszło po rozum do głowy i wprowadziło diagnozy w przedszkolach. Radzi jednak, by podchodzić do nich z dystansem. "Jeśli rodzice mają wątpliwości, powinni udać się do poradni psychologiczno-pedagogicznej, a jeśli trzeba, odroczyć wysłanie dziecka do szkoły. W przeciwnym razie problemy będą się nawarstwiać, dzieci będą reagować nerwicą, a w końcu i tak powtarzać klasę" - mówi Kuczyńska.
Raz posłanego do szkoły dziecka nie można już cofnąć do zerówki. MEN odpowiada, że nie ma do tego podstawy prawnej i proponuje w takiej sytuacji pomoc psychologa i pedagoga. Rodziców zapewnia także, że w ostateczności dziecko powtórzy pierwszą klasę.
Wiele maluchów nie jest przygotowanych emocjonalnie do nauki w szkole. Często są bierne, wychowane przed telewizorem i komputerem, nie są dojrzałe społecznie. Rodzice z kolei skarżą się, że już w pierwszych miesiącach nauki w szkole dzieci dostają zadania do domu. Ich zdaniem sześciolatki są za małe, by samodzielnie pracować w domu i pilnować obowiązków szkolnych poza szkołą.
Wg rzecznika resortu edukacji, Grzegorza Żurawskiego, pierwsze miesiące reformy pokazały, że sześciolatki, które poszły do pierwszej klasy, poradziły sobie z opanowaniem programu, a wszelkie obawy okazały się bezpodstawne. Pytany przez „dziennik”, skąd MEN ma tę wiedzę, rzecznik odpowiada, że resort otrzymuje sygnały od nauczycieli klas pierwszych.
Jak pisze „Dziennik”, rodzicom i ekspertom, którzy opowiadali o problemach rzecznik radzi, by nie słuchali straszenia, tylko osobiście udali się do szkoły i ocenili, czy warto tam posłać dziecko. Przypomina, że najbliższe dwa i pół roku to okres przejściowy, kiedy to rodzice sami mogą decydować, czy dziecko zostaje w przedszkolu, czy idzie do szkoły. Dopiero po tym okresie wszystkie sześciolatki będą musiały pójść do szkoły. A prace domowe? A diagnozy? "Żadnych dodatkowych zmian w systemie już nie przewidujemy" – mówi Żurawski.
Dziennik, 23.02.2010
A.B./A.D., 23 lutego 2010