Roman Giertych powiedział dziś, że jeśli chodzi o uczniów, którzy byli na manifestacji 13 czerwca, zaapeluje do prokuratury o niewyciąganie konsekwencji. Jednak nauczycieli, którzy towarzyszyli uczniom pod MEN-em, należy, jego zdaniem, ukarać. I dodał, że wie o co najmniej dwóch takich przypadkach. Jeśli wie o dwóch, to niniejszym podaję mu trzeci: niejaka Anna Dzierzgowska, czyli ja.
Uczę WOS-u w społecznym gimnazjum na Raszyńskiej. Mam tylko kilka godzin i tak się złożyło, że we środę 13 czerwca skończyłam lekcje dokładnie w momencie, kiedy na korytarzu zaczęła się zbierać grupa uczniów i nauczycieli, wybierających się pod MEN.
Dyrektorką mojej szkoły jest Krystyna Starczewska, działaczka polskiej opozycji demokratycznej, założycielka pierwszej w Polsce szkoły społecznej, legendarna pedagożka (a przy okazji niegdyś i moja nauczycielka). 13 przyszła do niej grupa uczniów, oświadczając, że chcą wziąć udział w proteście pod MEN-em. Wysłuchawszy ich argumentów, Krystyna postanowiła im na to pozwolić. Uznała, że uczniowie mają prawo do wyrażania własnych poglądów. I że lekcje demokracji i postaw obywatelskich nie mogą odbywać się tylko w klasie. Jednocześnie zadecydowała, że w godzinach lekcyjnych uczniowie mogą opuścić szkołę tylko pod opieką nauczycieli – że zatem, jeśli znajdą się nauczyciele, którzy chcą wziąć udział w proteście, uczniowie mogą iść z nimi. I tu zaczyna się moja rola w sprawie – zostałam poproszona, żeby iść z całą grupą pod MEN.
Po drodze zrobiliśmy małą odprawę. Wyjaśniliśmy, że nie wiemy, czy demonstracja, na którą idziemy, została zalegalizowana. I że jeśli bierze się udział w zgromadzeniu, które nie jest legalne, a policja wzywa do rozejścia się, należy natychmiast się rozejść (udział w nielegalnym zgromadzeniu nie jest wykroczeniem, natomiast pozostanie na nim po trzykrotnym wezwaniu do rozejścia się – już tak). Ustaliliśmy też bardzo precyzyjnie, jak się będziemy w razie czego rozchodzić, żeby robić to w sposób sprawny.
Bywałam w życiu na wielu manifestacjach – legalnych i nielegalnych. Nielegalne były na przykład pierwsze demonstracje poparcia dla Pomarańczowej Rewolucji na Ukrainie, a to z tej przyczyny, że organizowano je spontanicznie i nie było czasu na odczekanie trzech dni, potrzebnych do dopełnienia formalności. Pamiętam, jak wtedy zachowywała się (bardzo sympatycznie) policja wobec osób, które na tej samej alei Szucha tworzyły ludzki łańcuch, łącząc MSZ z ambasadą Ukrainy. I widziałam, jakie oddziały i jak wyposażone władze skierowały 13 czerwca pod MEN. Policji nie ma się co czepiać – wykonuje rozkazy. Natomiast ci, którzy te rozkazy wydają, mogliby czasem pomyśleć, zanim wyślą odziały złożone z samych mężczyzn, poubieranych w ochraniacze, żeby siłą rozpraszały grupę pokojowo manifestujących nastolatków w t-shirtach..
Wracając do 13 czerwca: no więc znaleźliśmy się pod MEN-em, kiedy demonstracja już trwała. Razem z jeszcze jedną osobą poinformowaliśmy oficera policji, że odpowiadamy za naszą grupę i że w razie czego wyprowadzimy uczniów. Wezwanie do rozejścia się padło dosłownie kilka minut później i uczniowie natychmiast go posłuchali. Może bez entuzjazmu, ale rozeszliśmy się sprawnie. Nikt z naszej grupy nie został zatrzymany, wszyscy zachowywali się fantastycznie.
I to było, właściwie, tyle. No, może jeszcze warto dodać, że nasza szkoła, jako szkoła społeczna, jest prowadzona przez towarzystwo, w skład którego wchodzą głównie rodzice. Na Walny Zebraniu Towarzystwa Krystyna opowiadała o demonstracji – rodzice byli zachwyceni.
I to już by naprawdę było wszystko, gdyby nie niedawna konferencja prasowa wiceministra Orzechowskiego i Grzegorza Tyszko, mazowieckiego kuratora oświaty. Dwa dni po tej konferencji w moim gimnazjum pojawiła się wizytacja, żeby przeprowadzić (taki wpis widnieje w księdze wizytacji) „rozmowę wychowawczą z dyrektorem”. Rozmowa się odbyła, Krystyna udzieliła wyjaśnień, wizytatorki je przyjęły. Po czym oświadczyły, że kurator domaga się listy nazwisk uczniów i nauczycieli, którzy brali udział w proteście – i tu Krystyna stanowczo odmówiła.
Jest oczywiste, że władze oświatowe mają mnóstwo możliwości, żeby utrudnić życie szkołom. Jest jednak również oczywiste – i o tym pisze Irena Dzierzgowska w swoim tekście – że z punktu widzenia prawa, sprawiedliwości i zdrowego rozsądku minister i kurator nie mają nic do powiedzenia w takiej sprawie jak udział w protestach. Ale próbują zastraszyć protestujących. A w zarządzaniu strachem działa zasada błędnego koła: im bardziej ludzie się boją, tym bardziej władzy opłaca się straszyć. To może jest dziś jedno z największych wyzwań, stojących przed oświatą – nie bać się. Władza się zmieni (i to szybciej, niż sama przypuszcza). Nasza, nauczycieli i nauczycielek, odpowiedzialność za uczniów – nie.
Uczę WOS-u w społecznym gimnazjum na Raszyńskiej. Mam tylko kilka godzin i tak się złożyło, że we środę 13 czerwca skończyłam lekcje dokładnie w momencie, kiedy na korytarzu zaczęła się zbierać grupa uczniów i nauczycieli, wybierających się pod MEN.
Dyrektorką mojej szkoły jest Krystyna Starczewska, działaczka polskiej opozycji demokratycznej, założycielka pierwszej w Polsce szkoły społecznej, legendarna pedagożka (a przy okazji niegdyś i moja nauczycielka). 13 przyszła do niej grupa uczniów, oświadczając, że chcą wziąć udział w proteście pod MEN-em. Wysłuchawszy ich argumentów, Krystyna postanowiła im na to pozwolić. Uznała, że uczniowie mają prawo do wyrażania własnych poglądów. I że lekcje demokracji i postaw obywatelskich nie mogą odbywać się tylko w klasie. Jednocześnie zadecydowała, że w godzinach lekcyjnych uczniowie mogą opuścić szkołę tylko pod opieką nauczycieli – że zatem, jeśli znajdą się nauczyciele, którzy chcą wziąć udział w proteście, uczniowie mogą iść z nimi. I tu zaczyna się moja rola w sprawie – zostałam poproszona, żeby iść z całą grupą pod MEN.
Po drodze zrobiliśmy małą odprawę. Wyjaśniliśmy, że nie wiemy, czy demonstracja, na którą idziemy, została zalegalizowana. I że jeśli bierze się udział w zgromadzeniu, które nie jest legalne, a policja wzywa do rozejścia się, należy natychmiast się rozejść (udział w nielegalnym zgromadzeniu nie jest wykroczeniem, natomiast pozostanie na nim po trzykrotnym wezwaniu do rozejścia się – już tak). Ustaliliśmy też bardzo precyzyjnie, jak się będziemy w razie czego rozchodzić, żeby robić to w sposób sprawny.
Bywałam w życiu na wielu manifestacjach – legalnych i nielegalnych. Nielegalne były na przykład pierwsze demonstracje poparcia dla Pomarańczowej Rewolucji na Ukrainie, a to z tej przyczyny, że organizowano je spontanicznie i nie było czasu na odczekanie trzech dni, potrzebnych do dopełnienia formalności. Pamiętam, jak wtedy zachowywała się (bardzo sympatycznie) policja wobec osób, które na tej samej alei Szucha tworzyły ludzki łańcuch, łącząc MSZ z ambasadą Ukrainy. I widziałam, jakie oddziały i jak wyposażone władze skierowały 13 czerwca pod MEN. Policji nie ma się co czepiać – wykonuje rozkazy. Natomiast ci, którzy te rozkazy wydają, mogliby czasem pomyśleć, zanim wyślą odziały złożone z samych mężczyzn, poubieranych w ochraniacze, żeby siłą rozpraszały grupę pokojowo manifestujących nastolatków w t-shirtach..
Wracając do 13 czerwca: no więc znaleźliśmy się pod MEN-em, kiedy demonstracja już trwała. Razem z jeszcze jedną osobą poinformowaliśmy oficera policji, że odpowiadamy za naszą grupę i że w razie czego wyprowadzimy uczniów. Wezwanie do rozejścia się padło dosłownie kilka minut później i uczniowie natychmiast go posłuchali. Może bez entuzjazmu, ale rozeszliśmy się sprawnie. Nikt z naszej grupy nie został zatrzymany, wszyscy zachowywali się fantastycznie.
I to było, właściwie, tyle. No, może jeszcze warto dodać, że nasza szkoła, jako szkoła społeczna, jest prowadzona przez towarzystwo, w skład którego wchodzą głównie rodzice. Na Walny Zebraniu Towarzystwa Krystyna opowiadała o demonstracji – rodzice byli zachwyceni.
I to już by naprawdę było wszystko, gdyby nie niedawna konferencja prasowa wiceministra Orzechowskiego i Grzegorza Tyszko, mazowieckiego kuratora oświaty. Dwa dni po tej konferencji w moim gimnazjum pojawiła się wizytacja, żeby przeprowadzić (taki wpis widnieje w księdze wizytacji) „rozmowę wychowawczą z dyrektorem”. Rozmowa się odbyła, Krystyna udzieliła wyjaśnień, wizytatorki je przyjęły. Po czym oświadczyły, że kurator domaga się listy nazwisk uczniów i nauczycieli, którzy brali udział w proteście – i tu Krystyna stanowczo odmówiła.
Jest oczywiste, że władze oświatowe mają mnóstwo możliwości, żeby utrudnić życie szkołom. Jest jednak również oczywiste – i o tym pisze Irena Dzierzgowska w swoim tekście – że z punktu widzenia prawa, sprawiedliwości i zdrowego rozsądku minister i kurator nie mają nic do powiedzenia w takiej sprawie jak udział w protestach. Ale próbują zastraszyć protestujących. A w zarządzaniu strachem działa zasada błędnego koła: im bardziej ludzie się boją, tym bardziej władzy opłaca się straszyć. To może jest dziś jedno z największych wyzwań, stojących przed oświatą – nie bać się. Władza się zmieni (i to szybciej, niż sama przypuszcza). Nasza, nauczycieli i nauczycielek, odpowiedzialność za uczniów – nie.
Anna Dzierzgowska, 30 czerwca 2006