Na temat najnowszych pomysłów Romana Giertycha i programu „Zero tolerancji” zostało już w mediach powiedziane i napisane niemal wszystko. Najnowszy numer Tygodnika Powszechnego przynosi obszerny – i znakomity – tekst Krystyny Starczewskiej. W tekście tym Krystyna wspomina dokument, wypracowany w czasach pierwszej Solidarności, zatytułowany „Szkoła jako środowisko wychowawcze”. W 1994 roku, podczas konferencji „Dzieci mają prawa”, na podstawie tego dokumentu Krystyna Starczewska i Włodzimierz Paszyński zredagowali krótki manifest. Tekst, jak sądzę, wart przytoczenia:
„Szkoła ma służyć dziecku – tworząc warunki jego rozwoju fizycznego, intelektualnego i duchowego. Szkoła ma obowiązek dbać o zaspokajanie indywidualnych potrzeb dziecka.
Do czego uczeń ma prawo w szkole?
1. Do pełnego bezpieczeństwa psychicznego i fizycznego.
2. Do poszanowania godności – niezależnie od sytuacji, w jakiej się znajdzie.
3. Do praw i wolności osobistych gwarantowanych przez Konwencję o Prawach Dziecka.
4. Do mądrego programu nauczania, który uczy rozumienia świata, a nie każe „wkuwać” encyklopedii i do nauczyciela, który rozumie powyższą prawdę.
5. Do planu nauczania i wymagań dostosowanych do możliwości młodego organizmu.
6. Do przyjaznego nauczyciela (wychowawcy) nastawionego nie na represje, a na pomoc w rozwiązywaniu problemów,
7. Do obiektywnej informacji i sprawiedliwej oceny uwzględniającej zarówno stan wiedzy, jak i umiejętności oraz starania.
8. Do wychowania, nie narzucającego żadnego światopoglądu politycznego, społecznego i religijnego.
9. Do samorządnego współdecydowania o życiu szkoły i uczestnictwa w ocenie jej pracy z prawem zabierania głosu we wszystkich sprawach.
10. Do informacji o swoich prawach i do korzystania z instytucjonalnych form ich egzekwowania.”
Manifest odwołuje się do ONZ-owskiej Konwencji o Prawach Dziecka, którą Polska ratyfikowała. Artykuł trzeci Konwencji mówi, że „We wszystkich działaniach dotyczących dzieci, podejmowanych przez publiczne lub prywatne instytucje opieki społecznej, sądy, władze administracyjne lub ciała ustawodawcze, sprawą nadrzędną będzie jak najlepsze zabezpieczenie interesów dziecka”. Każdego dziecka – to warto podkreślić. Także tego niegrzecznego, ba, nawet tego, które łamie prawo.
Konwencja o Prawach Dziecka stanowi część obowiązującego w Polsce prawa. Obowiązkiem Ministerstwa Edukacji jest przestrzeganie prawa, a zatem także –zasad zawartych w Konwencji. Obowiązkiem MEN jest również czuwanie nad tym, żeby zasady te były przestrzegane w szkołach. Roman Giertych zapewne po prostu o tym nie wie (niejeden już raz wykazywał się nieznajomością prawa), a jeśli wie, niewiele go to obchodzi.
Pisałam kiedyś, że typowe dla Giertycha jest to, że wybiera sobie jakąś tezę – nieważne, prawdziwą, czy nie – i powtarza ją tyle razy, aż przynajmniej część opinii publicznej zaczyna ją traktować poważnie. Najnowsza teza Giertycha brzmi w uproszczeniu tak: z powodu nieodpowiedzialnych „liberalnych” pomysłów poprzednich ekip rządowych, w szkołach uczniowie zyskali zbyt dużo wolności, w związku z czym upadł autorytet nauczycieli, zapanowała zaś przemoc i ogólne bezhołowie.
Wiele rzeczy można powiedzieć o polskich szkołach, ale z pewnością nie to, że jest w nich dużo wolności czy demokracji. Wystarczy rzut oka na cytowany wyżej Manifest, by zdać sobie sprawę z faktu, że na takich zasadach opartych jest może kilkanaście-kilkadziesiąt szkół w naszym kraju. Trzy z nich znam osobiście. Jako uczennica, a później wieloletnia pracownica szkół zakładanych przez Krystynę Starczewską mogę zaświadczyć, że akurat te szkoły nie mają problemu z agresją, a nauczyciele i nauczycielki warci tego, żeby mieć autorytet, nie mają problemu z jego zdobyciem.
Wolność, połączona z odpowiedzialnością, demokracja, poszanowanie dla praw człowieka i praw dziecka – od lat wielu pedagogów i pedagożek pracowało nad wprowadzeniem tych wartości do polskiej szkoły. Giertych niszczy tę pracę z tą samą dezynwolturą, z jaka zniszczył system matur.
Byliśmy już świadkami wielu szumnych zapowiedzi Romana Giertycha, wielu obietnic, pogróżek i konferencji prasowych. Rezultaty zwykle bywały znikome. Jeśli chodzi o konkrety, jak dotąd Giertych wprowadził w maju dzień wolny od zajęć, zwolnił dyrektora CODN-u, zmienił zasady oceniania matur. Podobnie będzie i tym razem. Będzie mnóstwo gadania, a w rezultacie powstanie jeden-dwa ośrodki, wzorowane na istniejących Młodzieżowych Ośrodkach Wychowawczych.
Dlaczego więc martwi mnie obecna debata? Z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze, od pewnego czasu nadzór oświatowy jest systematycznie rozbudowywany, a zasady, według których działa, stają się coraz bardziej rozmyte. Stopniowo powstaje coraz więcej narzędzi, pozwalających dyscyplinować niepokorne szkoły i zastraszać nauczycieli i nauczycielki oraz uczniów i uczennice, których działania mogą nie podobać się ministerstwu. To poważnym problem; jednak jest jeszcze jeden, poważniejszy. Napisałam, że lata pracy pedagogów, działających na rzecz zwiększenia szacunku i życzliwości dla ucznia, pójdą teraz na marne. Dzieje się tak dlatego, że Roman Giertych jedno potrafi robić doskonale: budzić demony. Wolność w szkole, przestrzeganie praw człowieka, jest konieczne. Ale nikt nie mówi, że zbudowanie szkoły opartej na takich zasadach, jest łatwe. Obecnie, dzięki Giertychowi, każdy rodzic, nauczyciel i uczeń, który boi się trudności, związanych z wolnością i odpowiedzialnością, zyskuje pewność, że ma rację. Rozmaite stwierdzenia, które w ostatnich latach powtarzano coraz ciszej i z coraz mniejszym przekonaniem, teraz padają z całą mocą z ust władz oświatowych. Język siły, język resentymentów, język nieufności i niechęci wobec uczniów, staje się językiem uprawnionym w rozmowach o szkole. W połączeniu z ogólnym fatalnym stanem debaty publicznej, da to, niestety, szybkie efekty.
„Szkoła ma służyć dziecku – tworząc warunki jego rozwoju fizycznego, intelektualnego i duchowego. Szkoła ma obowiązek dbać o zaspokajanie indywidualnych potrzeb dziecka.
Do czego uczeń ma prawo w szkole?
1. Do pełnego bezpieczeństwa psychicznego i fizycznego.
2. Do poszanowania godności – niezależnie od sytuacji, w jakiej się znajdzie.
3. Do praw i wolności osobistych gwarantowanych przez Konwencję o Prawach Dziecka.
4. Do mądrego programu nauczania, który uczy rozumienia świata, a nie każe „wkuwać” encyklopedii i do nauczyciela, który rozumie powyższą prawdę.
5. Do planu nauczania i wymagań dostosowanych do możliwości młodego organizmu.
6. Do przyjaznego nauczyciela (wychowawcy) nastawionego nie na represje, a na pomoc w rozwiązywaniu problemów,
7. Do obiektywnej informacji i sprawiedliwej oceny uwzględniającej zarówno stan wiedzy, jak i umiejętności oraz starania.
8. Do wychowania, nie narzucającego żadnego światopoglądu politycznego, społecznego i religijnego.
9. Do samorządnego współdecydowania o życiu szkoły i uczestnictwa w ocenie jej pracy z prawem zabierania głosu we wszystkich sprawach.
10. Do informacji o swoich prawach i do korzystania z instytucjonalnych form ich egzekwowania.”
Manifest odwołuje się do ONZ-owskiej Konwencji o Prawach Dziecka, którą Polska ratyfikowała. Artykuł trzeci Konwencji mówi, że „We wszystkich działaniach dotyczących dzieci, podejmowanych przez publiczne lub prywatne instytucje opieki społecznej, sądy, władze administracyjne lub ciała ustawodawcze, sprawą nadrzędną będzie jak najlepsze zabezpieczenie interesów dziecka”. Każdego dziecka – to warto podkreślić. Także tego niegrzecznego, ba, nawet tego, które łamie prawo.
Konwencja o Prawach Dziecka stanowi część obowiązującego w Polsce prawa. Obowiązkiem Ministerstwa Edukacji jest przestrzeganie prawa, a zatem także –zasad zawartych w Konwencji. Obowiązkiem MEN jest również czuwanie nad tym, żeby zasady te były przestrzegane w szkołach. Roman Giertych zapewne po prostu o tym nie wie (niejeden już raz wykazywał się nieznajomością prawa), a jeśli wie, niewiele go to obchodzi.
Pisałam kiedyś, że typowe dla Giertycha jest to, że wybiera sobie jakąś tezę – nieważne, prawdziwą, czy nie – i powtarza ją tyle razy, aż przynajmniej część opinii publicznej zaczyna ją traktować poważnie. Najnowsza teza Giertycha brzmi w uproszczeniu tak: z powodu nieodpowiedzialnych „liberalnych” pomysłów poprzednich ekip rządowych, w szkołach uczniowie zyskali zbyt dużo wolności, w związku z czym upadł autorytet nauczycieli, zapanowała zaś przemoc i ogólne bezhołowie.
Wiele rzeczy można powiedzieć o polskich szkołach, ale z pewnością nie to, że jest w nich dużo wolności czy demokracji. Wystarczy rzut oka na cytowany wyżej Manifest, by zdać sobie sprawę z faktu, że na takich zasadach opartych jest może kilkanaście-kilkadziesiąt szkół w naszym kraju. Trzy z nich znam osobiście. Jako uczennica, a później wieloletnia pracownica szkół zakładanych przez Krystynę Starczewską mogę zaświadczyć, że akurat te szkoły nie mają problemu z agresją, a nauczyciele i nauczycielki warci tego, żeby mieć autorytet, nie mają problemu z jego zdobyciem.
Wolność, połączona z odpowiedzialnością, demokracja, poszanowanie dla praw człowieka i praw dziecka – od lat wielu pedagogów i pedagożek pracowało nad wprowadzeniem tych wartości do polskiej szkoły. Giertych niszczy tę pracę z tą samą dezynwolturą, z jaka zniszczył system matur.
Byliśmy już świadkami wielu szumnych zapowiedzi Romana Giertycha, wielu obietnic, pogróżek i konferencji prasowych. Rezultaty zwykle bywały znikome. Jeśli chodzi o konkrety, jak dotąd Giertych wprowadził w maju dzień wolny od zajęć, zwolnił dyrektora CODN-u, zmienił zasady oceniania matur. Podobnie będzie i tym razem. Będzie mnóstwo gadania, a w rezultacie powstanie jeden-dwa ośrodki, wzorowane na istniejących Młodzieżowych Ośrodkach Wychowawczych.
Dlaczego więc martwi mnie obecna debata? Z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze, od pewnego czasu nadzór oświatowy jest systematycznie rozbudowywany, a zasady, według których działa, stają się coraz bardziej rozmyte. Stopniowo powstaje coraz więcej narzędzi, pozwalających dyscyplinować niepokorne szkoły i zastraszać nauczycieli i nauczycielki oraz uczniów i uczennice, których działania mogą nie podobać się ministerstwu. To poważnym problem; jednak jest jeszcze jeden, poważniejszy. Napisałam, że lata pracy pedagogów, działających na rzecz zwiększenia szacunku i życzliwości dla ucznia, pójdą teraz na marne. Dzieje się tak dlatego, że Roman Giertych jedno potrafi robić doskonale: budzić demony. Wolność w szkole, przestrzeganie praw człowieka, jest konieczne. Ale nikt nie mówi, że zbudowanie szkoły opartej na takich zasadach, jest łatwe. Obecnie, dzięki Giertychowi, każdy rodzic, nauczyciel i uczeń, który boi się trudności, związanych z wolnością i odpowiedzialnością, zyskuje pewność, że ma rację. Rozmaite stwierdzenia, które w ostatnich latach powtarzano coraz ciszej i z coraz mniejszym przekonaniem, teraz padają z całą mocą z ust władz oświatowych. Język siły, język resentymentów, język nieufności i niechęci wobec uczniów, staje się językiem uprawnionym w rozmowach o szkole. W połączeniu z ogólnym fatalnym stanem debaty publicznej, da to, niestety, szybkie efekty.
Anna Dzierzgowska, 9 listopada 2006