6 czerwca 2006 roku minister Roman Giertych ogłosił na kolejnej konferencji prasowej zamiar wprowadzenia do szkół wychowania patriotycznego jako odrębnego przedmiotu. Pomysł ten świadczy o niekompetencji, nieznajomości realiów szkoły i zasad kierowania oświatą. Jest czystą propagandą.
Gdyby minister Giertych znał realia oświatowe wiedziałby, że zamysł wprowadzenia nowego przedmiotu musi poprzedzać rozstrzygnięcie wielu kwestii. Trzeba ustalić w jakich szkołach i klasach będzie wdrożony nowy przedmiot, w jakim wymiarze godzin, opracować podstawę programową, dać czas autorom na napisanie nowych programów i podręczników, przygotować standardy wymagań i informatory jeśli ma to być przedmiot egzaminacyjny. Konieczne jest określenie kwalifikacji nauczycieli, a w przypadku zupełnie nowych zajęć trzeba też, odpowiednio wcześniej, uruchomić kształcenie nauczycieli – specjalistów. O takich drobiazgach jak pomoce dydaktyczne nie wspomnę.
Bardzo ważne jest pytanie czy wychowanie patriotyczne ma być dodane do dotychczasowej puli przedmiotów szkolnych, czy też zastąpi jakiś z obecnie obowiązujących. W pierwszym przypadku trzeba pamiętać, że wprowadzenie dwóch godzin zajęć tygodniowo we wszystkich szkołach kosztuje budżet około siedemset milionów złotych rocznie. Jednak obawa przed takim rozstrzygnięciem nie wynika jedynie z możliwości finansowych. Większy problem to wytrzymałość głów uczniów, którym nie można bezkarnie dodawać kolejnych lekcji. I tak już często pracują, licząc z godzinami odrabiania prac domowych, blisko czterdzieści godzin tygodniowo, czyli więcej niż dorośli.
Należy więc przypuszczać, że wychowanie patriotyczne zastąpi któryś z przedmiotów szkolnych. Matematykę? Wychowanie obywatelskie? A może minister sądzi, że można skorzystać z godzin do dyspozycji dyrektora? Nie można. Te godziny już dawno zostały rozdysponowane. Najczęściej na dodatkowe lekcje języków obcych, na informatykę lub tak potrzebne w szkołach zajęcia wyrównawcze.
Minister powinien więc zacząć od ustalenia nowych, ramowych planów nauczania. To jest konieczne, bo od tego jakie przedmioty i w jakim wymiarze prowadzone są w szkole zależy jej organizacja i pewność zatrudnienia nauczycieli. 31 maja, jak co roku, dyrektorzy szkół odebrali z organów prowadzących zatwierdzone arkusze organizacji szkół. Są w nich zapisane godziny poszczególnych przedmiotów zgodne z ramowym planem nauczania a nauczyciele mają zapewnioną pracę. Panuje spokój. Pomysł ministra spokój ten burzy. Skoro jakieś przedmioty muszą zostać wykreślone to jacyś nauczyciele stracą pracę. Jacy i kiedy – nie wiadomo. Obawa więc dotyka wszystkich.
Tworzenie nowych przedmiotów, wyodrębnianie niektórych tematów z treści kształcenia to pomysł idący pod prąd nowoczesnych koncepcji nauczania. Na całym świecie podejmuje się działania na rzecz integracji poszczególnych dziedzin. Warto wspomnieć o nauczaniu blokowym, które dobrze sprawdza się zwłaszcza w szkołach podstawowych dając dzieciom w miarę kompleksową, nie poszatkowaną ogólną wizję świata. Łączenie wiedzy z poszczególnych przedmiotów to podstawa nauczania metodą projektów, metodą efektywnie od lat realizowaną w szkołach Skandynawii, Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych, Australii czy Nowej Zelandii. Nauczyciele z Finlandii na pytanie skąd bierze się niezwykły sukces ich uczniów w testach PISA (Międzynarodowe Badania Wiedzy i umiejętności piętnastolatków) zwracają uwagę na korelacje treści nauczania poszczególnych dziedzin. Łączyć, a nie dzielić, to ogólne hasło współczesnej edukacji. Tym słuszniejsze, gdy dotyczy kształtowania postaw, takich jak patriotyzm.
Trudno sobie wyobrazić lekcje wychowania patriotycznego. Trochę historii, trochę języka polskiego, obowiązkowa nauka śpiewania hymnu państwowego (to zwłaszcza w obliczu kompromitacja prezesa PiS stało się zadaniem priorytetowym), może jakieś zajęcia z historii sztuki (koniecznie polskiej). Czy to ukształtuje patriotę? Każdy nauczyciel wie, że takie działania są zupełnie nieskuteczne. Owszem można w ten sposób wprowadzić dodatkową wiedzę i nawet wymagać jej zapamiętania, ale z postawą umiłowania ojczyzny nie ma to nic wspólnego.
Bardzo zabawnie może natomiast wyglądać ocenienie z wychowania patriotycznego. Już sobie wyobrażam, jak jakiś mały Romuś wraca do domu i komunikuje rodzicom – „Patriotą jestem na trójkę”. A co zrobić z uczniem, który na świadectwie będzie miał jedynkę z patriotyzmu? Zostawić na drugi rok czy raczej wysiedlić z kraju odbierając obywatelstwo?
Uprawnienia do nauczania zapowiedzianego przedmiotu wymagać będą dookreślenia. Chyba nie wystarczą kwalifikacje formalne, magisterium z historii czy polonistyki? Zapewne trzeba jeszcze przejść jakiś praktyczny test z patriotyzmu? Zginąć na wojnie? A może wystarczy mieć w trzecim pokoleniu udowodniony „patriotyzm genetyczny”?
Wiara, że wprowadzenie nowego przedmiotu spowoduje zmianę postaw młodzieży jest czystą iluzją. Albo brakiem wiedzy. Albo propagandą. Każdy kto ma pojęcie o kształceniu i wychowaniu wie, że to długotrwały i wielowątkowy proces, który rozpoczyna się w rodzinie a rozwija w szkole. Kształcenie postaw dzieci i młodzieży wymaga właściwej kultury szkoły, sensownych zasad wychowawczych, swobody zrzeszania się uczniów, zachęcania ich do autentycznej samorządności i aktywności, uczenia i praktycznego przestrzegania praw człowieka, otwartej rozmowy o problemach współczesnego świata, właściwych relacji interpersonalnych, partnerskich kontaktów z rodzicami. Żadna godzina, czy dwie tygodniowo nie zastąpią tego procesu.
Jeśli minister chce obrzydzić uczniom sam termin „patriotyzm” to jest na najlepszej drodze do osiągnięcia tego celu. Nudne lekcje, powtarzane treści z historii i innych przedmiotów, kartkówki z patriotyzmu, obowiązkowe lektury tylko polskich autorów szybko zniechęcą uczniów do poważnego traktowania tego przedmiotu. Chyba, że pan minister ma już dalsze pomysły jak dyscyplinować młodzież. Na początek proponuję mundurki, potem można wprowadzić musztrę. Doświadczenia ministra z działalności w znanej, młodzieżowej organizacji, przydadzą się na pewno.
A ja na zakończenie mam tylko skromną prośbę do Pana Premiera. Panie Premierze! Zanim odwoła Pan ministra edukacji, co wierzę, że szybko nastąpi, proszę, niech mu Pan zabroni organizowania konferencji prasowych. Bo co jedna, to głupszy pomysł.
Gdyby minister Giertych znał realia oświatowe wiedziałby, że zamysł wprowadzenia nowego przedmiotu musi poprzedzać rozstrzygnięcie wielu kwestii. Trzeba ustalić w jakich szkołach i klasach będzie wdrożony nowy przedmiot, w jakim wymiarze godzin, opracować podstawę programową, dać czas autorom na napisanie nowych programów i podręczników, przygotować standardy wymagań i informatory jeśli ma to być przedmiot egzaminacyjny. Konieczne jest określenie kwalifikacji nauczycieli, a w przypadku zupełnie nowych zajęć trzeba też, odpowiednio wcześniej, uruchomić kształcenie nauczycieli – specjalistów. O takich drobiazgach jak pomoce dydaktyczne nie wspomnę.
Bardzo ważne jest pytanie czy wychowanie patriotyczne ma być dodane do dotychczasowej puli przedmiotów szkolnych, czy też zastąpi jakiś z obecnie obowiązujących. W pierwszym przypadku trzeba pamiętać, że wprowadzenie dwóch godzin zajęć tygodniowo we wszystkich szkołach kosztuje budżet około siedemset milionów złotych rocznie. Jednak obawa przed takim rozstrzygnięciem nie wynika jedynie z możliwości finansowych. Większy problem to wytrzymałość głów uczniów, którym nie można bezkarnie dodawać kolejnych lekcji. I tak już często pracują, licząc z godzinami odrabiania prac domowych, blisko czterdzieści godzin tygodniowo, czyli więcej niż dorośli.
Należy więc przypuszczać, że wychowanie patriotyczne zastąpi któryś z przedmiotów szkolnych. Matematykę? Wychowanie obywatelskie? A może minister sądzi, że można skorzystać z godzin do dyspozycji dyrektora? Nie można. Te godziny już dawno zostały rozdysponowane. Najczęściej na dodatkowe lekcje języków obcych, na informatykę lub tak potrzebne w szkołach zajęcia wyrównawcze.
Minister powinien więc zacząć od ustalenia nowych, ramowych planów nauczania. To jest konieczne, bo od tego jakie przedmioty i w jakim wymiarze prowadzone są w szkole zależy jej organizacja i pewność zatrudnienia nauczycieli. 31 maja, jak co roku, dyrektorzy szkół odebrali z organów prowadzących zatwierdzone arkusze organizacji szkół. Są w nich zapisane godziny poszczególnych przedmiotów zgodne z ramowym planem nauczania a nauczyciele mają zapewnioną pracę. Panuje spokój. Pomysł ministra spokój ten burzy. Skoro jakieś przedmioty muszą zostać wykreślone to jacyś nauczyciele stracą pracę. Jacy i kiedy – nie wiadomo. Obawa więc dotyka wszystkich.
Tworzenie nowych przedmiotów, wyodrębnianie niektórych tematów z treści kształcenia to pomysł idący pod prąd nowoczesnych koncepcji nauczania. Na całym świecie podejmuje się działania na rzecz integracji poszczególnych dziedzin. Warto wspomnieć o nauczaniu blokowym, które dobrze sprawdza się zwłaszcza w szkołach podstawowych dając dzieciom w miarę kompleksową, nie poszatkowaną ogólną wizję świata. Łączenie wiedzy z poszczególnych przedmiotów to podstawa nauczania metodą projektów, metodą efektywnie od lat realizowaną w szkołach Skandynawii, Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych, Australii czy Nowej Zelandii. Nauczyciele z Finlandii na pytanie skąd bierze się niezwykły sukces ich uczniów w testach PISA (Międzynarodowe Badania Wiedzy i umiejętności piętnastolatków) zwracają uwagę na korelacje treści nauczania poszczególnych dziedzin. Łączyć, a nie dzielić, to ogólne hasło współczesnej edukacji. Tym słuszniejsze, gdy dotyczy kształtowania postaw, takich jak patriotyzm.
Trudno sobie wyobrazić lekcje wychowania patriotycznego. Trochę historii, trochę języka polskiego, obowiązkowa nauka śpiewania hymnu państwowego (to zwłaszcza w obliczu kompromitacja prezesa PiS stało się zadaniem priorytetowym), może jakieś zajęcia z historii sztuki (koniecznie polskiej). Czy to ukształtuje patriotę? Każdy nauczyciel wie, że takie działania są zupełnie nieskuteczne. Owszem można w ten sposób wprowadzić dodatkową wiedzę i nawet wymagać jej zapamiętania, ale z postawą umiłowania ojczyzny nie ma to nic wspólnego.
Bardzo zabawnie może natomiast wyglądać ocenienie z wychowania patriotycznego. Już sobie wyobrażam, jak jakiś mały Romuś wraca do domu i komunikuje rodzicom – „Patriotą jestem na trójkę”. A co zrobić z uczniem, który na świadectwie będzie miał jedynkę z patriotyzmu? Zostawić na drugi rok czy raczej wysiedlić z kraju odbierając obywatelstwo?
Uprawnienia do nauczania zapowiedzianego przedmiotu wymagać będą dookreślenia. Chyba nie wystarczą kwalifikacje formalne, magisterium z historii czy polonistyki? Zapewne trzeba jeszcze przejść jakiś praktyczny test z patriotyzmu? Zginąć na wojnie? A może wystarczy mieć w trzecim pokoleniu udowodniony „patriotyzm genetyczny”?
Wiara, że wprowadzenie nowego przedmiotu spowoduje zmianę postaw młodzieży jest czystą iluzją. Albo brakiem wiedzy. Albo propagandą. Każdy kto ma pojęcie o kształceniu i wychowaniu wie, że to długotrwały i wielowątkowy proces, który rozpoczyna się w rodzinie a rozwija w szkole. Kształcenie postaw dzieci i młodzieży wymaga właściwej kultury szkoły, sensownych zasad wychowawczych, swobody zrzeszania się uczniów, zachęcania ich do autentycznej samorządności i aktywności, uczenia i praktycznego przestrzegania praw człowieka, otwartej rozmowy o problemach współczesnego świata, właściwych relacji interpersonalnych, partnerskich kontaktów z rodzicami. Żadna godzina, czy dwie tygodniowo nie zastąpią tego procesu.
Jeśli minister chce obrzydzić uczniom sam termin „patriotyzm” to jest na najlepszej drodze do osiągnięcia tego celu. Nudne lekcje, powtarzane treści z historii i innych przedmiotów, kartkówki z patriotyzmu, obowiązkowe lektury tylko polskich autorów szybko zniechęcą uczniów do poważnego traktowania tego przedmiotu. Chyba, że pan minister ma już dalsze pomysły jak dyscyplinować młodzież. Na początek proponuję mundurki, potem można wprowadzić musztrę. Doświadczenia ministra z działalności w znanej, młodzieżowej organizacji, przydadzą się na pewno.
A ja na zakończenie mam tylko skromną prośbę do Pana Premiera. Panie Premierze! Zanim odwoła Pan ministra edukacji, co wierzę, że szybko nastąpi, proszę, niech mu Pan zabroni organizowania konferencji prasowych. Bo co jedna, to głupszy pomysł.
Irena Dzierzgowska, 8 czerwca 2006