Najpierw deklaracja: nie jestem specjalistką od szkolnictwa zawodowego, chociaż bardzo staram się nauczyć o nim jak najwięcej. Poniższe uwagi stanowią zatem spojrzenie z zewnątrz, rzut oka z ukosa, laicki głos w sprawie, którą na pewno bardziej wyczerpująco zanalizują osoby bardziej kompetentne. Na razie wiem tyle: jeśli potraktować tytułowe pytanie „jak będzie?” poważnie, jedyna odpowiedź na nie może brzmieć: w sumie nie wiadomo.
Wiadomo rzecz jasna, mniej więcej, jakie są zapowiedzi:
- dwustopniowa (3+2) szkoła branżowa zamiast obecnej trzyletniej zasadniczej szkoły zawodowej; po szkole drugiego stopnia możliwy do uzyskania tytuł technika (dyrektorzy już podobno policzyli: jeśli ktoś zacznie naukę w wieku 6 lat, po ośmiu klasach podstawówki będzie mieć lat 14, po kolejnych 3 latach szkoły branżowej – 17. A obowiązek nauki jest do 18 roku życia…);
- 5-letnie technikum (zamiast obecnego czteroletniego); umożliwia uzyskanie tytułu technika;
Czy dostrzegacie mały problem? Nie do końca chyba wiadomo, jak ma się technik po 5 –letniej branżowej do technika po technikum. To znaczy, ogólny trend jest taki, żeby kwalifikacje w zawodzie dawało się zdobywać i podnosić przez całe życie, na różnych ścieżkach kształcenia (min na kursach kwalifikacyjnych). Ale dwa typy pięcioletnich szkół, które być może będą uczyć tego samego?
- wbrew wcześniejszym zapowiedziom: nie będzie matury zawodowej, tylko jeśli już – zwyczajna;
- obietnice MEN dotyczą przede wszystkim: lepszego związania szkół zawodowych z rynkiem pracy, zwiększenia wpływu pracodawców, umożliwienia wprowadzenia kształcenia dualnego. Najkrócej rzecz ujmując, ekspertki i eksperci, z którymi rozmawiałam, pozostają co najmniej sceptycznie nastawieni do tych obietnic. O współpracy szkół z zakładami pracy mówi się od lat, o kształceniu dualnym także: pytanie brzmi jednak, czy obie strony, szkoły i pracodawcy, są rzeczywiście na to gotowi?
Co jeszcze wiadomo? MEN przygotowało już i przedłożyło do konsultacji podstawy programowe kształcenia ogólnego (patrz tutaj: szkoła branżowa – załącznik nr 4).
Do tej pory (od 2012 roku w każdym razie) w szkole zawodowej podstawa programowa kształcenia ogólnego mniej więcej = licealna podstawa programowa w zakresie podstawowym. Czyli np. w przypadku historii, w szkołach zawodowych (przynajmniej teoretycznie), tak samo, jak w liceach, zaczynano od domknięcia programu gimnazjalnego, czyli od XX wieku (od I wojny do wstąpienia Polski do NATO). W przypadku języka polskiego natomiast podstawa była rozpisana w tabeli, która pokazywała, które cele dotyczą poziomu „podstawowego”, a które – „rozszerzonego”. I tu, uwaga, ciekawostka: nie wiem, jak jest w innych przedmiotach, ale w przypadku tych dwóch rzecz wygląda następująco:
- historia: to, co na stronach MEN wisi teraz jako projekt podstawy programowej z historii dla szkoły branżowej I stopnia to dokładnie ta sama podstawa z historii, która dziś obowiązuje w klasie I liceum i w szkole zawodowej. Słowo w słowo, punkt po punkcie, mamy podstawę, która została zrobiona na zasadzie „kopiuj-wklej” z obecnej. Z jedną różnicą: obecna (teoretycznie przynajmniej) domyka program gimnazjum, w którym XX wieku nie ma. Tymczasem nowa szkoła podstawowa obejmuje materiał z XX wieku.
- język polski: jak się okazuje, tu jest dokładnie tak samo. W przypadku tego przedmiotu obecnie obowiązująca podstawa jest uproszczoną wersją podstawy dla LO. I znowu, rzut oka na projekt "nowej" podstawy pokazuje, że mamy do czynienia z tekstem identycznym, jak tekst obecnie obowiązującej.
Jeśli ktoś chce pociągnąć zabawę w "znajdź pięć szczegółów, którymi różnią się...", to tekst jeszcze obowiązującej podstawy programowej kształcenia ogólnego w szkołach zawodowych znajduje się tutaj: załącznik nr 5, s. 327 i n.)
W zapowiadanej reformie szkolnictwa zawodowego kilka rzeczy wydaje się być szczególnie niepokojących.
Dla przypomnienia: reforma (kolejna – ostatnia duża była w 2012 roku) szkolnictwa zawodowego została zapowiedziana i ogłoszona wraz z całym pakietem pozostałych zmian pod koniec czerwca 2016 roku. Została przy tym ogłoszona niejako dwa razy: w Toruniu, przez ministrę Zalewską, w ramach prezentacji całości projektowanych zmian i równolegle na konferencji zorganizowanej w Wałbrzyskiej Strefie Ekonomicznej.
I to jest pierwszy punkt, który budzi niepokój. Umówmy się: Specjalne Strefy Ekonomiczne nie słyną z ze znakomitego przestrzegania praw pracowniczych. Wybór takiego właśnie miejsca jako miejsca ogłaszania zmian w kształceniu zawodowym nabiera zatem charakteru symbolicznego (a może symptomatycznego?).
Ministerstwo w swoich komunikatach podkreśla, że projekt reformy przygotowuje w dialogu z pracodawcami; w czerwcowej prezentacji mowa była o aktywnym włączaniu pracodawców w kształcenie jako o jednym z priorytetów MEN. Ministra Zalewska zapowiada, że pracodawcy będą mieli min (większy) wpływ na tworzenie nowych zawodów, na podstawy programowe kształcenia w zawodach, na kształcenia nauczycieli przedmiotów zawodowych, na egzaminy… W tych samych oficjalnych komunikatach nigdzie jednak nie ma mowy o dialogu ze związkami zawodowymi (policzyłyśmy – ja i moja wyszukiwarka – że w prezentacji MEN z czerwca 2016 roku, dotyczącej szkolnictwa zawodowego, na 25 slajdach słowo „pracodawca” pojawia się 30 razy, „związek zawodowy” – 0). To jest niepokojący punkt numer dwa. Jeśli szkoły zawodowe (czy branżowe) chcą kształcić pracownice i pracowników, które i którzy będą mogli sobie naprawdę radzić w świecie pracy, owe pracownice i pracownicy muszą umieć skutecznie dochodzić swoich praw. A, niestety, nie ma się co czarować, między pracodawcą a pracownikiem/pracownicą bardzo często istnieje konflikt, przy czym w tym konflikcie pracownica/pracownik jest stroną słabszą – chyba, że może liczyć na solidarność związkową. W sumie w kraju historycznej „Solidarności” to powinno być oczywiste – ale niestety nie jest.
Trzecia rzecz, której warto się, moim zdaniem, dokładniej przyjrzeć: równolegle z reformą szkolnictwa, wprowadzaną przez MEN, Ministerstwo Nauki pracuje nad zmianami w szkolnictwie wyższym. Minister Gowin zapowiada, że mają one oznaczać, między innymi, zmniejszenie liczby studiujących.
Otóż Polska przeżyła w ostatnich latach ogromny skok jeśli chodzi o liczbę ludzi, uzyskujących wyższe wykształcenie. Wiadomo, że w tak zwanej debacie publicznej mówi się o tym skoku głównie źle: że jakość studiów spada, że absolwenci nie tacy, jak trzeba, że pracy nie ma… Czy coś nam to powinno przypominać? Tak: narzekania, jakie przez ostatnich naście lat towarzyszyły gimnazjom. Bo przypomnę, że w tak zwanej debacie publicznej o gimnazjach mówiło się głównie źle, pomijając całkowicie ich realne osiągnięcia (i realne słabości, które można by było naprawiać). Właśnie na niedostatku merytorycznej dyskusji o oświacie i szkolnictwie wyższym żerują dziś rządzący: używają popularnych mitów aby uzasadniać projektowane przez siebie zmiany.
Nie przyjmuję argumentu, że skoro wzrosła liczba studiujących, musiała spaść jakość studiów. Nie musiała – mogłyśmy i mogliśmy zamiast powtarzać taką mantrę, dyskutować nad tym, jak lepiej uczyć. Nauka, że przypomnę jest prawem człowieka (a nie tylko środkiem do dowolnego celu, nawet tak ważnego, jak porządna praca). Jak podkreśla GUS, trend polegający na tym, że większość młodych wybiera szkoły, kończące się maturą, jest trendem trwałym. Taki wzrost aspiracji edukacyjnych to ogromny sukces – który Ministerstwo Nauki jak się zdaje bardzo by chciało zaprzepaścić.
I jeszcze wracając do szkół zawodowych: ostatnio obiegła polską prasę informacja o projekcie tworzenia klas call center (skądinąd podobno właśnie z inicjatywy potencjalnych pracodawców – Polskiego Stowarzyszenia Marketingu SMB). Ta informacja i reakcje na nią to kolejny ważny symptom: być może bowiem reagujemy tak nerwowo właśnie dlatego, że to obraz słabo opłacanej, silnie nadzorowanej, przepracowanej pracownicy call center oddaje realia polskiego rynku pracy lepiej, niż uśmiechnięty, seksowny Polski Hydraulik. Praca hydraulików jest nam niezbędna do w miarę dobrego funkcjonowania. W odróżnieniu od pracy w call center musi być wykonywana w konkretnym miejscu (call center, pamiętajmy, należą do tego rodzaju firm, które biznes z coraz większą łatwością przerzuca z jednej części świata do innych – w poszukiwaniu tańszej siły roboczej). Tylko że hydraulików ( innych podobnych specjalistów) jest mniej, niż pracownic i pracowników zatrudnianych na nisko płatnych stanowiskach.
Ostatnia z kwestii, które budzą szczególny niepokój, poniekąd także dotyczy hydraulika. Już kiedy poprzedni rząd ogłaszał konieczność reformowania szkól zawodowych, organizacje kobiece zwracały uwagę (i podpierały to raportami) na fakt, że szkolnictwo zawodowe w Polsce jest bardzo silnie „upłciowione” istnieją zawody wyraźnie częściej wybierane przez kobiety i te zdecydowanie „męskie”. Równocześnie dane pokazują, że te „kobiece” należą do zdecydowanie gorzej opłacanych, niż „męskie” – tu załamuje się cała opowieść o świetnej pracy po zawodówce.
Nikt nie rusza tego tematu przy okazji obecnej reformy. Dziwna uwaga pojawiła się tylko na 4 stronie nowego rozporządzenia o klasyfikacji zawodów: „Dla uproszczenia w klasyfikacji zawodów szkolnictwa zawodowego przyjęto tradycyjne nazwy zawodów rodzaju męskiego, nazwy zaś rodzaju żeńskiego zastosowano tylko w niektórych zawodach, wyraźnie zdominowanych przez kobiety. Nie powinno to mieć wpływu na klasyfikowanie osób do określonych zawodów.”
Nie wiem, jak to interpretować. Życzliwa interpretacja byłaby taka, że jest to ukłon w stronę prawa międzynarodowego (które nakłada na Polskę min zobowiązania dotyczące wyrównywania dostępu do szkolnictwa zawodowego). I może na tej życzliwo-życzeniowej poprzestańmy.
I jeszcze jedno na zakończenie: dr Łukasz Stankiewicz (pedagog z Uniwersytetu Gdańskiego) użył kiedyś w jednym ze swoich wystąpień pięknego określenia (zaczerpniętego z kolei z prac angielskiej badaczki, Alison Wolfe): „dzieci innych ludzi”. Odnosi się ono do sposobu, w jaki ludzie z wyższym wykształceniem odnoszą się do edukacji zawodowej: otóż mamy pełne usta zdań o tym, jak ważna jest edukacja zawodowa. A jednocześnie znaczna część tych, które i którzy o tym mówią, nie wyobraża sobie dla swoich dzieci drogi innej, niż studia wyższe. Póki to się nie zmieni – póki szkoła zawodowa nie przestanie być szkołą dla „dzieci innych ludzi” i nie zacznie być szkołą dla „nas” – nie może być mowy o dobrej zmianie w edukacji zawodowej.
Wiadomo rzecz jasna, mniej więcej, jakie są zapowiedzi:
- dwustopniowa (3+2) szkoła branżowa zamiast obecnej trzyletniej zasadniczej szkoły zawodowej; po szkole drugiego stopnia możliwy do uzyskania tytuł technika (dyrektorzy już podobno policzyli: jeśli ktoś zacznie naukę w wieku 6 lat, po ośmiu klasach podstawówki będzie mieć lat 14, po kolejnych 3 latach szkoły branżowej – 17. A obowiązek nauki jest do 18 roku życia…);
- 5-letnie technikum (zamiast obecnego czteroletniego); umożliwia uzyskanie tytułu technika;
Czy dostrzegacie mały problem? Nie do końca chyba wiadomo, jak ma się technik po 5 –letniej branżowej do technika po technikum. To znaczy, ogólny trend jest taki, żeby kwalifikacje w zawodzie dawało się zdobywać i podnosić przez całe życie, na różnych ścieżkach kształcenia (min na kursach kwalifikacyjnych). Ale dwa typy pięcioletnich szkół, które być może będą uczyć tego samego?
- wbrew wcześniejszym zapowiedziom: nie będzie matury zawodowej, tylko jeśli już – zwyczajna;
- obietnice MEN dotyczą przede wszystkim: lepszego związania szkół zawodowych z rynkiem pracy, zwiększenia wpływu pracodawców, umożliwienia wprowadzenia kształcenia dualnego. Najkrócej rzecz ujmując, ekspertki i eksperci, z którymi rozmawiałam, pozostają co najmniej sceptycznie nastawieni do tych obietnic. O współpracy szkół z zakładami pracy mówi się od lat, o kształceniu dualnym także: pytanie brzmi jednak, czy obie strony, szkoły i pracodawcy, są rzeczywiście na to gotowi?
Co jeszcze wiadomo? MEN przygotowało już i przedłożyło do konsultacji podstawy programowe kształcenia ogólnego (patrz tutaj: szkoła branżowa – załącznik nr 4).
Do tej pory (od 2012 roku w każdym razie) w szkole zawodowej podstawa programowa kształcenia ogólnego mniej więcej = licealna podstawa programowa w zakresie podstawowym. Czyli np. w przypadku historii, w szkołach zawodowych (przynajmniej teoretycznie), tak samo, jak w liceach, zaczynano od domknięcia programu gimnazjalnego, czyli od XX wieku (od I wojny do wstąpienia Polski do NATO). W przypadku języka polskiego natomiast podstawa była rozpisana w tabeli, która pokazywała, które cele dotyczą poziomu „podstawowego”, a które – „rozszerzonego”. I tu, uwaga, ciekawostka: nie wiem, jak jest w innych przedmiotach, ale w przypadku tych dwóch rzecz wygląda następująco:
- historia: to, co na stronach MEN wisi teraz jako projekt podstawy programowej z historii dla szkoły branżowej I stopnia to dokładnie ta sama podstawa z historii, która dziś obowiązuje w klasie I liceum i w szkole zawodowej. Słowo w słowo, punkt po punkcie, mamy podstawę, która została zrobiona na zasadzie „kopiuj-wklej” z obecnej. Z jedną różnicą: obecna (teoretycznie przynajmniej) domyka program gimnazjum, w którym XX wieku nie ma. Tymczasem nowa szkoła podstawowa obejmuje materiał z XX wieku.
- język polski: jak się okazuje, tu jest dokładnie tak samo. W przypadku tego przedmiotu obecnie obowiązująca podstawa jest uproszczoną wersją podstawy dla LO. I znowu, rzut oka na projekt "nowej" podstawy pokazuje, że mamy do czynienia z tekstem identycznym, jak tekst obecnie obowiązującej.
Jeśli ktoś chce pociągnąć zabawę w "znajdź pięć szczegółów, którymi różnią się...", to tekst jeszcze obowiązującej podstawy programowej kształcenia ogólnego w szkołach zawodowych znajduje się tutaj: załącznik nr 5, s. 327 i n.)
W zapowiadanej reformie szkolnictwa zawodowego kilka rzeczy wydaje się być szczególnie niepokojących.
Dla przypomnienia: reforma (kolejna – ostatnia duża była w 2012 roku) szkolnictwa zawodowego została zapowiedziana i ogłoszona wraz z całym pakietem pozostałych zmian pod koniec czerwca 2016 roku. Została przy tym ogłoszona niejako dwa razy: w Toruniu, przez ministrę Zalewską, w ramach prezentacji całości projektowanych zmian i równolegle na konferencji zorganizowanej w Wałbrzyskiej Strefie Ekonomicznej.
I to jest pierwszy punkt, który budzi niepokój. Umówmy się: Specjalne Strefy Ekonomiczne nie słyną z ze znakomitego przestrzegania praw pracowniczych. Wybór takiego właśnie miejsca jako miejsca ogłaszania zmian w kształceniu zawodowym nabiera zatem charakteru symbolicznego (a może symptomatycznego?).
Ministerstwo w swoich komunikatach podkreśla, że projekt reformy przygotowuje w dialogu z pracodawcami; w czerwcowej prezentacji mowa była o aktywnym włączaniu pracodawców w kształcenie jako o jednym z priorytetów MEN. Ministra Zalewska zapowiada, że pracodawcy będą mieli min (większy) wpływ na tworzenie nowych zawodów, na podstawy programowe kształcenia w zawodach, na kształcenia nauczycieli przedmiotów zawodowych, na egzaminy… W tych samych oficjalnych komunikatach nigdzie jednak nie ma mowy o dialogu ze związkami zawodowymi (policzyłyśmy – ja i moja wyszukiwarka – że w prezentacji MEN z czerwca 2016 roku, dotyczącej szkolnictwa zawodowego, na 25 slajdach słowo „pracodawca” pojawia się 30 razy, „związek zawodowy” – 0). To jest niepokojący punkt numer dwa. Jeśli szkoły zawodowe (czy branżowe) chcą kształcić pracownice i pracowników, które i którzy będą mogli sobie naprawdę radzić w świecie pracy, owe pracownice i pracownicy muszą umieć skutecznie dochodzić swoich praw. A, niestety, nie ma się co czarować, między pracodawcą a pracownikiem/pracownicą bardzo często istnieje konflikt, przy czym w tym konflikcie pracownica/pracownik jest stroną słabszą – chyba, że może liczyć na solidarność związkową. W sumie w kraju historycznej „Solidarności” to powinno być oczywiste – ale niestety nie jest.
Trzecia rzecz, której warto się, moim zdaniem, dokładniej przyjrzeć: równolegle z reformą szkolnictwa, wprowadzaną przez MEN, Ministerstwo Nauki pracuje nad zmianami w szkolnictwie wyższym. Minister Gowin zapowiada, że mają one oznaczać, między innymi, zmniejszenie liczby studiujących.
Otóż Polska przeżyła w ostatnich latach ogromny skok jeśli chodzi o liczbę ludzi, uzyskujących wyższe wykształcenie. Wiadomo, że w tak zwanej debacie publicznej mówi się o tym skoku głównie źle: że jakość studiów spada, że absolwenci nie tacy, jak trzeba, że pracy nie ma… Czy coś nam to powinno przypominać? Tak: narzekania, jakie przez ostatnich naście lat towarzyszyły gimnazjom. Bo przypomnę, że w tak zwanej debacie publicznej o gimnazjach mówiło się głównie źle, pomijając całkowicie ich realne osiągnięcia (i realne słabości, które można by było naprawiać). Właśnie na niedostatku merytorycznej dyskusji o oświacie i szkolnictwie wyższym żerują dziś rządzący: używają popularnych mitów aby uzasadniać projektowane przez siebie zmiany.
Nie przyjmuję argumentu, że skoro wzrosła liczba studiujących, musiała spaść jakość studiów. Nie musiała – mogłyśmy i mogliśmy zamiast powtarzać taką mantrę, dyskutować nad tym, jak lepiej uczyć. Nauka, że przypomnę jest prawem człowieka (a nie tylko środkiem do dowolnego celu, nawet tak ważnego, jak porządna praca). Jak podkreśla GUS, trend polegający na tym, że większość młodych wybiera szkoły, kończące się maturą, jest trendem trwałym. Taki wzrost aspiracji edukacyjnych to ogromny sukces – który Ministerstwo Nauki jak się zdaje bardzo by chciało zaprzepaścić.
I jeszcze wracając do szkół zawodowych: ostatnio obiegła polską prasę informacja o projekcie tworzenia klas call center (skądinąd podobno właśnie z inicjatywy potencjalnych pracodawców – Polskiego Stowarzyszenia Marketingu SMB). Ta informacja i reakcje na nią to kolejny ważny symptom: być może bowiem reagujemy tak nerwowo właśnie dlatego, że to obraz słabo opłacanej, silnie nadzorowanej, przepracowanej pracownicy call center oddaje realia polskiego rynku pracy lepiej, niż uśmiechnięty, seksowny Polski Hydraulik. Praca hydraulików jest nam niezbędna do w miarę dobrego funkcjonowania. W odróżnieniu od pracy w call center musi być wykonywana w konkretnym miejscu (call center, pamiętajmy, należą do tego rodzaju firm, które biznes z coraz większą łatwością przerzuca z jednej części świata do innych – w poszukiwaniu tańszej siły roboczej). Tylko że hydraulików ( innych podobnych specjalistów) jest mniej, niż pracownic i pracowników zatrudnianych na nisko płatnych stanowiskach.
Ostatnia z kwestii, które budzą szczególny niepokój, poniekąd także dotyczy hydraulika. Już kiedy poprzedni rząd ogłaszał konieczność reformowania szkól zawodowych, organizacje kobiece zwracały uwagę (i podpierały to raportami) na fakt, że szkolnictwo zawodowe w Polsce jest bardzo silnie „upłciowione” istnieją zawody wyraźnie częściej wybierane przez kobiety i te zdecydowanie „męskie”. Równocześnie dane pokazują, że te „kobiece” należą do zdecydowanie gorzej opłacanych, niż „męskie” – tu załamuje się cała opowieść o świetnej pracy po zawodówce.
Nikt nie rusza tego tematu przy okazji obecnej reformy. Dziwna uwaga pojawiła się tylko na 4 stronie nowego rozporządzenia o klasyfikacji zawodów: „Dla uproszczenia w klasyfikacji zawodów szkolnictwa zawodowego przyjęto tradycyjne nazwy zawodów rodzaju męskiego, nazwy zaś rodzaju żeńskiego zastosowano tylko w niektórych zawodach, wyraźnie zdominowanych przez kobiety. Nie powinno to mieć wpływu na klasyfikowanie osób do określonych zawodów.”
Nie wiem, jak to interpretować. Życzliwa interpretacja byłaby taka, że jest to ukłon w stronę prawa międzynarodowego (które nakłada na Polskę min zobowiązania dotyczące wyrównywania dostępu do szkolnictwa zawodowego). I może na tej życzliwo-życzeniowej poprzestańmy.
I jeszcze jedno na zakończenie: dr Łukasz Stankiewicz (pedagog z Uniwersytetu Gdańskiego) użył kiedyś w jednym ze swoich wystąpień pięknego określenia (zaczerpniętego z kolei z prac angielskiej badaczki, Alison Wolfe): „dzieci innych ludzi”. Odnosi się ono do sposobu, w jaki ludzie z wyższym wykształceniem odnoszą się do edukacji zawodowej: otóż mamy pełne usta zdań o tym, jak ważna jest edukacja zawodowa. A jednocześnie znaczna część tych, które i którzy o tym mówią, nie wyobraża sobie dla swoich dzieci drogi innej, niż studia wyższe. Póki to się nie zmieni – póki szkoła zawodowa nie przestanie być szkołą dla „dzieci innych ludzi” i nie zacznie być szkołą dla „nas” – nie może być mowy o dobrej zmianie w edukacji zawodowej.
Anna Dzierzgowska, 12 stycznia 2017