Monitor.edu.pl / Felietony Kanał RSS: Monitor Edukacji

Burżuazyjne szlachectwo

Kanał RSS: Newsy edukacyjne
Co roku w lecie wypływa nieuchronnie na łamy dzienników kwestia m a t u r y. Dysputuje się, czy powinna być taka, czy owaka, lżejsza czy cięższa, czy męczy młodzież, czy nie, oblicza się procent młodocianych samobójców na tle matury. Ale nie bardzo widzę, aby ktoś zastanawiał się nad istotą tzw. e g z a m i n ó w d o j r z a ł o ś c i, nad ich genezą i sensem społecznym. A zdaje mi się, że pora jest po temu, aby poddać rewizji nie tylko formę, ale i samą zasadę. Bo zagadnienie matury najściślej związane jest z ową kulturą burżuazyjną XIX w., której historia rozegrała się zasadniczo – można powiedzieć – między rewolucją francuską, a rewolucją rosyjską.

Demokracja, którą przyniosła rewolucja francuska, była dość problematyczna. Po krótkich saturnaliach tłumu rychło zarysowały się stare nierówności; potem przyszedł Napoleon, który nie tylko wskrzesił dawną szlachtę, ale stworzył nową; potem reakcja monarchiczna; wreszcie stopiło się to wszystko w l u d z i e mieszczańskim. Ale ilekroć chciał wystąpić na widownię p r a w d z i w y lud i upomnieć się o swoje prawa, mieszczaństwo – czy to w r. 1848, czy w r. 1871 – umiało twardą ręką stłumić jego pretensje. Mówię tu o Francji, ponieważ przez cały wiek Francja dawała ton i krok demokratyzacji Europy.

Jak orężem szlachectwa była niegdyś szabla, tak orężem mieszczaństwa stała się „inteligencja”, wykształcenie. Dla tego wykształcenia stworzono różne stopnie, wedle których podzielono społeczeństwo: bariery, których niepodobna przeskoczyć, ominąć ani podejść. Najbardziej zasadniczą z nich stał się egzamin dojrzałości, który podzielił ludzi na dwa wielkie stany.

Podział ten był poniekąd bezwzględniejszy od dawnego. Bo niewątpliwie łatwiej było w szlacheckim ustroju ominąć brak szlachectwa niż w nowym burżuazyjnym nadrobić brak matury. W dawnym porządku świata mógł, przy szczęściu i talentach, eks-lokaj zostać nawet i ministrem; w nowym – brak świstka potwierdzającego ukończone studia zamykał drogę do wszystkich karier. […]

Edukacja młodzieży, której uwieńczeniem była matura, nosiła znamiona różnych kultur, na których skrzyżowaniu się formowała. Miała coś bardzo a r y s t o k r a t y c z n e g o przez pewną bezużyteczność tych studiów; wszak długi czas podstawą ich były dwa martwe języki, zwłaszcza gramatyka. I inne przedmioty miały raczej charakter ogólnego poloru, niż przygotowania do życia. Maturzysta znał dokładnie stare monety rzymskie, ale nie wiedział, co to jest weksel, a tym bardziej co protest...

Edukacja ta miała zarazem coś p l u t o k r a t y c z n e g o i k a s t o w e g o przez kosztowność studiów, która odpędzała od nich syna biedaków, o ile nie okazał się bohaterem zdolności i pracy. Młody burżuj, choćby najtępszy, obstawiony korepetytorami, podparty stosunkami i protekcją, przełaził z klasy do klasy; młody proletariusz musiał nie tylko nadrobić braki wychowania domowego, wystawiające go na szyderstwo, ale i korepetycjami musiał zarobić na życie.

Tak więc podział oparty na wykształceniu był dwoisty: na pozór demokratyczny przez to, że – w zasadzie – wykształcenie było niby wszystkim dostępne; ale antydemokratyczny przez to, że wykopał przepaść między obywatelami. Nie tyle dobierał zdolności, ile utrwalał przywilej kasty. Stał się czymś w rodzaju mieszczańskiego szlachectwa. W ogóle kulturę burżuazyjną cechuje pewne mimicry, upodobnienie się do szlachty, której miejsce zająć i z którą wymieszać się było od początku ideałem mieszczaństwa […].

Owo nabyte w ten sposób i gwarantowane maturą wykształcenie niewiele – jak rzekłem – miało wspólnego z przyszłym zawodem: raczej było pokostem dość problematycznego encyklopedyzmu. Zyskiem jego było, że wytwarzało pewne ambicje, pewien, można powiedzieć, dobroczynny s n o b i z m, który wychowywał poniekąd odbiorców literatury i sztuki. Inteligencja to była klasa, która zapełniała teatry, wystawy, koncerty, kupowała książki, abonowała pisma. Tego zapewne nie można lekceważyć, ale też nie można przeceniać wartości gam, bębnionych na fortepianie przez córeczki mamy Dulskiej, ani ich nie mniej dulskiej francuszczyzny.

W zamian za to stworzono nierówności społeczne zbyt mało z pewnością usprawiedliwione; często, przeciwnie, krzycząco niesprawiedliwe. Kiedy byłem lekarzem kolejowym uderzały mnie te nierówności: np. kontrast między dolą maszynisty i jego ciężką, odpowiedzialną i niebezpieczną służbą, wymagającą tyle nieraz odwagi, samodzielności i i n t e l i g e n c j i, a o ileż wygodniejszą i chlubniejszą egzystencją pana w złotym kołnierzu, który, sumując mechanicznie kolumny cyfr lub wypełniając schimle, dochodził do wysokiej rangi. Pamiętam na dworcu krakowskim kasjera sprzedającego bilety w mundurze kolejarskim w randze pułkownika. Ale ten piernik był inteligentem, miał „studia”!

Godne uwagi jest, że ta mieszczańska quasi-demokracja zniszczyła godność rękodzielnika. Ba, być uczniem s z k o- ł y p r z e m y s ł o w e j znaczyło w dawnym Krakowie być niemal wyrzutkiem społeczeństwa, co się tłumaczy tym, że znaczna ich część rekrutowała się z uczniów wypędzonych z gimnazjum. „Oddam cię do szewca” - było zwykłą pogróżką ojca, skoro syn okazywał się skłonny do wszelkich występków. Bo żaden książę tak nie gardził „prostymi ludźmi”, jak radczyni Dulska, to ucieleśnienie tryumfującej burżuazji.

Ta ostra linia demarkacyjna pociągnięta między stanami musiała mieć – tak mi się zdaje przynajmniej – bardzo ujemny wpływ wychowawczy. Uczynienie z owej jakże mechanicznie pojętej „inteligencji” zapory zbyt często nie do przebycia dla prawdziwej inteligencji – marnowało i wykolejało z pewnością wiele rzutkich i zdolnych jednostek […].

Mimo to, rzecz ciekawa: o ile w dawnym ustroju śmielsze elementy z ludu burzyły się przeciw przywilejowi szlachectwa, o tyle przywilej i n t e l i g e n c j i przyjmowany był przez wiek cały bardzo pokornie. Figaro mówił: "O panie hrabio, i czegóżeś ty w życiu dokonał? Zadałeś sobie ten trud, by się urodzić!..." Ale nie przyszłoby mu na myśl, patrząc na czopa w VI randze mruknąć: "O panie radco, zadałeś sobie ten trud, aby skończyć szkoły!... [...]

I tu maleńka uwaga.

Jak rzekłem, królestwo burżuazji rozciąga się między rewolucją francuską a rosyjską. I oto pewien symptom, można powiedzieć, ostrzegawczy. Oba te wybuchy miały charakter gwałtownego odwetu. Rewolucja francuska i jej terror były odwetem za wiekową wszechmoc szlachectwa; rewolucja rosyjska, ze swoim hasłem „Dołoj gramotnyje”, ze swoją rzezią „białych rąk”, wydaje się jakby odwetem za nadużycie przywileju i n t e l i g e n c j i... Oczywiście spostrzeżono tam rychło, że nie sposób obejść się bez s p e c ó w, i używa się ich; ale – o ile to nie są za drogie pieniądze sprowadzeni spece zagraniczni – daleko jest do przywrócenia im dawnego stanowiska; przeciwnie, są to obywatele d r u g i e j k l a s y, niemal wyzuci z wszelkich praw, które przeszły na pracę rąk. Stworzono arystokrację na wspak, arystokrację proletariatu. Kiedyż wreszcie zaświta koleżeństwo prawdziwej demokracji?

Otóż nastręczają się pewne wnioski. Krwawa rewolucja francuska spowodowała stopniowo już bezkrwawą rewizję przywileju szlachectwa w innych krajach; jedni korzystali w tym z nauk i doświadczeń drugich. To, co widzimy w Rosji, jest symptomatem dość poważnym, aby się nad nim zastanowić. Może też trzeba by coś zrewidować, nie czekając, aż się zrewiduje samo? I dlatego zdaje mi się, że w kwestii matury i w ogóle nauczania nie wystarczą rozważania f o r m y, trzeba sięgnąć do samej istoty, trzeba zrobić rachunek sumienia, opukać f e t y s z a i n t e l i g e n c j i. Oddzielić to, co w wykształceniu i jego atrybutach posiada istotną celowość społeczną i uprawnienie, a co w nim jest przeżytkiem, pokraczną imitacją dawnej szlachetczyzny, barierą, mającą pewnej kaście zapewnić niejako dziedziczność przywileju i odgrodzić ją dumnie od innych. […] Zrównanie s t a r t u, ułatwienie dostępu wszystkim zdolnościom i chęciom, celowość wykształcenia – powinny być dzisiejszym hasłem. Podnoszenie godności człowieka, godności wszelkiej pracy, a nie poniżanie jej sztucznymi różnicami. Trochę, troszeczkę bezkrwawej bolszewizacji! Jeden będzie specem od bakteriologii, drugi od malarstwa pokojowego, inny od zakładania dzwonków elektrycznych, inny od filozofii... to kwestia ich talentów, ochoty i wyboru. Ale nie ma tu miejsca na żadne przepaście społeczne. Światła, szacunku, chleba i mydła dla wszystkich. A z reszty można się uśmiać...

za: "Burżuazyjne szlachectwo", w: Tadeusz Żeleński (Boy), "Reflektorem w mrok", Warszawa 1985, s. 394-402 (pobierz tekst Boya w całości - PDF, 1.8 MB)
Tadeusz Żeleński (Boy), 10 stycznia 2012

Zobacz też:
Piotr Laskowski: Wyrównywanie szans czy reprodukcja systemu? O szkole i społeczeństwie bez szkoły według Ivana Illicha

Twoja opinia


Projekt realizowany w ramach programu Obywatele dla Demokracji, finansowanego z Funduszy EOG.
Fundusze EOG Fundacja im. Stefana Batorego Polska Fundacja Dzieci i Młodzieży