11 kwietnia Sejm przyjął ostateczną wersję nowelizacji ustawy o systemie oświaty. Wprowadza ona wiele mniej lub bardziej istotnych zmian, których skutki mogą być na dłuższą metę poważne. Warto je przewidzieć i ocenić możliwe efekty. Szkoda, że nad takimi czarnymi scenariuszami nie zastanawia się parlament przed podjęciem decyzji.
Bramki w Internecie
Nowy zapis art.4a jest delegacją dla Rady Ministrów do wydania rozporządzenia, nakładającego na szkoły i placówki obowiązku zainstalowania programu zabezpieczającego uczniów korzystających z Internetu przed dostępem do treści niekorzystnych.
Nowy przepis ma stosunkowo niewielkie znaczenie. Większość szkół już wcześniej stosowała różnorodne zabezpieczenia w Internecie (najlepsze to uważny i odpowiedzialny nauczyciel lub nauczycielka). Jest to jednak kolejna zmiana, która zmniejsza autonomię i odpowiedzialność szkół i przenosi ją na szczebel centralny. Tym razem to już nawet nie Minister Edukacji, ale Rada Ministrów została upoważniona do wydania aktu wykonawczego. Interesujące będzie śledzenie, czy minister proponując szkołom konkretne oprogramowanie dotrzyma obowiązku równego traktowania różnych platform cyfrowych.
Szkoda, że przyjęcie nowego zapisu nie zostało poprzedzone debatą na temat wolności, ale również niebezpieczeństw związanych z upowszechnieniem Internetu wśród dzieci i młodzieży. Taka debata od dawna toczy się w Parlamencie Europejskim. Od 1988 roku Unia podejmuje nowe inicjatywy w obronie młodych użytkowników Internetu i w obronie ludzkiej godności w sieci. Jednym z programów jest „Bezpieczny Internet”, którego edycja w latach 2005-2008 kosztuje 45 milionów euro. Przygotowana jest już nowelizacja tego programu, która przewiduję ochronę nieletnich na trzech poziomach. Pierwszy opiera się na odpowiedzialności dostawców usług audiowizualnych i zakłada, że to dostawca powinien stosować system filtrowania treści kierowanych do Internetu. Drugi to poziom odpowiedzialności edukacyjnej. Tu realizacja programu ma się odbywać poprzez kampanię informacyjną kierowaną do dzieci i do rodziców. Parlament zwrócił się do Komisji Europejskiej o zorganizowanie takiej akcji informacyjnej we wszystkich środkach masowego przekazu. Wreszcie odpowiedzialność polityczna, spadająca na władze publiczne. Przykładem jest tworzenie „gorących linii”, do których wystarczy zadzwonić by przekazać informacje o niebezpiecznych treściach w Internecie. W Unii te gorące linie tworzą sieć INHOPE. W 2005 roku zgłoszono dzięki nim 65 tysięcy przypadków naruszenia prawa, można w nich również uzyskać informację na temat systemów filtrujących (wszystkie informacje ze strony Europosłanki Grażyny Staniszewskiej: www.staniszewska.pl).
Wybór kuratora oświaty
Dotychczas było tak: konkurs na stanowisko kuratora oświaty przeprowadzała komisja, której skład był w miarę zrównoważony. Wśród jurorów było po dwóch przedstawicieli ministra, wojewody i sejmiku województwa i po jednym przedstawicielu ogólnokrajowych związków zawodowych. Mogło się więc zdarzyć, że przy trzech związkach zawodowych strona niezależna od administracji rządowej miała przewagę.
Nowy przepis zwiększa liczbę przedstawicieli administracji rządowej do sześciu osób, po trzech delegowanych przez ministra i wojewodę. To oznacza, że wybór kuratora oświaty staje się wyborem politycznym.
Właściwie nie wiadomo po co w takiej sytuacji organizować konkurs. Kompetencje kandydatów nie będą miały przecież żadnego znaczenia, zmiana składu komisji wskazuje, że rząd chce mieć pewność, że wygrają kandydaci słusznej opcji. Minister edukacji nigdy zresztą nie krył, że chce obsadzać stanowiska w oświacie „swoimi” ludźmi, a co więcej uważał, że ma takie prawo. To przeświadczenie stoi, rzecz jasna, w sprzeczności z art. 60 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej głoszącym, że „Obywatele polscy korzystający z pełni praw publicznych mają prawo dostępu do służby publicznej na jednakowych zasadach”. Przypadek pani Beaty Florek, dwukrotnej zwyciężczyni konkursu na stanowisko kuratora i nieakceptowanej przez Ministra Edukacji jest jaskrawym przykładem łamania tego prawa. Niestety, teraz trudniej będzie udowodnić, że konkurs jest jedynie przykrywką dla powierzania wysokich stanowisk z klucza partyjnego.
Polityczny kurator oświaty może przenosić swoje partyjne preferencje na sposób traktowania dyrektorów czy władz samorządowych. A to, przy rosnących kompetencjach kuratora i przy coraz częstszych naciskach ministerstwa budzi obawy o upolitycznienia oświaty i o możliwość podejmowania decyzji nie opartych na kryteriach kompetencji. W konsekwencji otwiera bramy do politycznej korupcji.
Szkolny zestaw podręczników
Nowelizacja art. 22a wywołała w parlamencie spore kontrowersje. To o tej zmianie minister mówił jako o programie „Tani podręcznik”. W rzeczywistości nowelizacja nie miała nic wspólnego z ceną podręczników szkolnych. Miała raczej na celu ograniczenie możliwości wyboru podręczników przez nauczycieli.
Ostateczny zapis ustawy jest kompromisem między projektem rządowym, protestami wydawców i – na szczęście – rozsądkiem senatorów. Zgodnie z nowym przepisem w szkole powinien zostać określony szkolny zestaw podręczników, liczący nie więcej niż trzy podręczniki dla danego przedmiotu. Jedynie w przypadku szkół ponadgimnazjalnych szkolny zestaw podręczników może być różny dla każdego zakresu kształcenia, np. inny dla poziomu podstawowego i inny dla rozszerzonego. Ten wybrany szkolny zestaw powinien obowiązywać przez trzy lata.
Nowelizacja sposobu wyboru podręczników jest klasycznym przykładem tego, jak złe prawo wypiera dobre. Końcowy kształt przepisu jest wprawdzie dość łagodną wersją, ale zmiana jest niepotrzebna, niespójna z Kartą Nauczyciela i nielogiczna.
Nie bardzo wiadomo, jakie korzyści miałoby przynieść zastąpienie dotychczasowego zapisu nowym. Wybór trzech podręczników w żaden sposób nie wpłynie na ich cenę. Stoi natomiast w jaskrawej sprzeczności z art. 12 ust.2 Karty Nauczyciela, który brzmi: „Nauczyciel w realizacji programu nauczania ma prawo do swobody stosowania takich metod nauczania i wychowania, jakie uważa za najwłaściwsze spośród uznanych przez współczesne nauki pedagogiczne, oraz do wyboru spośród zatwierdzonych do użytku szkolnego podręczników i innych pomocy naukowych.”
Jeśli więc w jakiejś szkole pracuje czworo nauczycieli historii, jeden z nich może być pozbawiony prawa wyboru podręcznika. Sądzę, że w takiej sytuacji mógłby skutecznie dochodzić swoich praw. Tylko po co w ogóle wprowadzać niespójne przepisy?
Zapis, że szkolny zestaw podręczników będzie obowiązywał przez trzy lata, miał na celu umożliwienie uczniom obrotu używanymi podręcznikami. Ale i bez niego tak właśnie się działo w znakomitej większości szkół. Nauczyciele rzadko zmieniają wybrane podręczniki – być może w pierwszych latach wdrażania reformy próbowali korzystać z różnych książek, dziś jednak mają już spore doświadczenie i ich wybory są bardzo stabilne. Po co więc ustawodawca, po raz kolejny, próbuje centralnie ograniczyć kompetencje nauczyciela i szkoły?
Zmiana ustawy nie powoduje obniżenia ceny podręczników, jest natomiast kolejnym, niepotrzebnym ograniczeniem wolności i autonomii szkoły i nauczycieli.
Obligatoryjne rady rodziców
Znowelizowany art. 53 ustawy o systemie oświaty zakłada obligatoryjność powoływania rad rodziców w szkole i określa ogólne zasady ich wyboru. Art. 54 określa kompetencję tego organu szkoły.
Pragnę dobitnie podkreślić, że jestem zwolenniczką poszerzania uprawnień rodziców i dania im prawa decydowania o wielu sprawach organizacyjnych, opiekuńczych i wychowawczych w szkole. I właśnie dlatego nowe zapisy ustawy budzą moje obawy. Po pierwsze, ich wprowadzenie będzie prowadziło wprost do zmniejszenia znaczenia, albo do pełnej likwidacji rady szkoły, czyli do ograniczenia roli samych uczniów. Po drugie, uprawnienia nadane rodzicom są niewielkie. Wreszcie po trzecie, te uprawnienia są często niejasne, a tryb podejmowania decyzji może prowadzić do konfliktów lub do paraliżu decyzyjnego dyrektora szkoły.
Dziś w szkole mogą funkcjonować następujące przedstawicielstwa:
- Rada pedagogiczna
- Rada rodziców
- Rada szkoły
- Samorząd uczniowski.
Zwiększenie roli rady rodziców w praktyce spowoduje prawdopodobnie likwidację większości rad szkoły. Bo też kompetencje tych dwóch organów często się na siebie nakładają. Rada szkoły „może występować do organu sprawującego nadzór pedagogiczny (..) z wnioskami o zbadanie i dokonanie oceny działalności szkoły”, rada rodziców „może występować do (...) organu sprawującego nadzór pedagogiczny z wnioskami i opiniami we wszystkich sprawach szkoły...” Podobnie obie rady mogą gromadzić fundusze z dobrowolnych składek. Rada szkoły „opiniuje projekt planu finansowego” i rada rodziców „opiniuje projekt planu finansowego”. Takich nakładających się kompetencji jest dużo. Już w poprzedniej wersji ustawy uprawnienia obu organów często pokrywały się ze sobą. Ale też szkoła miała możliwość wybrania, czy chce, aby funkcjonowała w niej rada szkoły, czy rada rodziców. Dziś tę decyzję podjął parlament. Wpisując do ustawy konieczność powołania rad rodziców, przypieczętował los rad szkół. Można się spodziewać, że przestaną one funkcjonować już w najbliższym roku. W tej sposób upadnie idea stworzenia w szkole forum, na którym wszystkie trzy szkolne „stany” – uczniowie, rodzice i nauczyciele – mogliby wspólnie dochodzić do uzgodnień. Ta zmiana najbardziej dotknie uczniów, których wpływ na sprawy szkoły poprzez działalność samorządu uczniowskiego jest zwykle niewielki.
Kompetencje rady rodziców nie są duże i najczęściej sprowadzają się do opiniowania projektów decyzji dyrektora czy rady pedagogicznej. Jedyne „mocne” zapisy dotyczą uchwalania przez radę rodziców, w porozumieniu z radą pedagogiczną, programu wychowawczego i programu profilaktyki. Szkoda, że tworząc nowe przepisy ustawodawca nie odważył się pójść znacznie dalej. Rada rodziców mogłaby mieć wpływ na wszystkie zajęcia dodatkowe w szkole, na innowacje i eksperymenty, a nawet, jak to się dzieje w wielu krajach Europy, na wybór i ocenę pracy dyrektora.
Mundurki szkolne
To sztandarowy pomysł Ministra Edukacji, mocno łączony z programem „Zero tolerancji dla przemocy w szkole”. Nowy art. 64a nakłada na uczniów szkół podstawowych i gimnazjów obowiązek noszenia jednolitego stroju szkolnego. W szkołach ponadgimnazjalnych o wprowadzeniu mundurków decyduje dyrektor, po zasięgnięciu opinii rady rodziców. Trudno zrozumieć, dlaczego nie uczniów, skoro w tych szkołach uczy się dorosła, 17-19 letnia młodzież, która powinna mieć prawo decydowania o własnym ubiorze.
Mundurki, jak wynika z badania opinii publicznej, cieszą się na ogół sporą akceptacją dorosłych. Wśród dzieci nie przeprowadzono badania opinii na ten temat, można się spodziewać, że ich głosy byłyby bardziej zróżnicowane. Rodzice chyba uwierzyli, że strój szkolny wpłynie na bezpieczeństwo ich dzieci i automatycznie obniży poziom agresji i przemocy. Niestety nic nie potwierdza takiego wniosku, angielska, umundurowana młodzież nie jest ani trochę grzeczniejsza od polskiej (a już zachowania kibiców brytyjskich znane są jako jedne z najbrutalniejszych w Europie).
Wprowadzenie mundurków do szkół powinno być poprzedzone rozstrzygnięciem wielu wątpliwości. Po pierwsze kto, ile i w jakim trybie dopłaci rodzinom, których nie stać na kupno ustalonego przez szkołę stroju? Skoro mundurki obowiązywać będą od września ta informacja powinna być znana praktycznie natychmiast.
Po drugie łatwo obliczyć, że mundurki będą kosztowały budżet państwa około 80 milionów złotych rocznie. To przy założeniu, że mundurek nie będzie droższy niż 50 złotych i że dziecku wystarczy jeden strój rocznie. Te założenia są jednak mało realne. Trzeba przecież pamiętać, że strój szkolny musi składać się co najmniej z kilku części, innych na zimę i lato i że dzieci w wieku 7 – 15 lat potrafią urosnąć w ciągu roku o kilka, do kilkunastu centymetrów. Rzadko się więc skończy na jednym mundurku, już nie mówiąc o tym, że przecież trzeba go będzie nieustannie prać i prasować.
Z niektórych rejonów Polski dochodzą groźne wieści: otóż już pojawiły się firmy krawieckie oferujące wzory mundurków w wersji dla „bogatych” i „biednych”. Mundurki mają mieć podobny krój i kolor, będą się jednak różnić rodzajem materiału i wykończeniem. Gdyby takie pomysły zostały zaakceptowane przez jakąkolwiek szkołę, byłyby zaprzeczeniem zasady równego traktowania dzieci i w sposób niedopuszczalny uwłaczałyby ich godności.
Mundurki będą miały zapewne długofalowe, nasilające się skutki, w postaci krystalizacji buntu młodych ludzi. Gdyby obowiązkowe stroje uchwaliła społeczność uczniowska, mogłyby ona stać się świadectwem dumy z przynależności do określonej szkoły. A tak, są jedynie kolejnym nakazem. I jak każdy nakaz, wcześniej czy później zostaną odrzucone, przynajmniej przez część młodzieży. Szkoła już dziś musi pomyśleć o sposobach kontrolowania ubioru uczniów i karach za noszenie nieregulaminowego stroju. Niektórzy dorośli pamiętają jeszcze ile było „zabawy” przy obowiązku noszenia szkolnej tarczy. Teraz będziemy mieli powtórkę z rozrywki.
Warto też zadać sobie pytanie o konsekwencje, które poniesie uczeń lub uczennica, jeśli jego lub jej rodzice odmówią zakupienia szkolnego mundurka.
Wreszcie największe obawy budzi fakt, że mundurki to działania pozorne, które nie zastąpią długofalowego, konsekwentnego procesu wychowania.
Nauczyciel funkcjonariuszem publicznym
Poza zmianami w ustawie o systemie oświaty nowelizacja objęła również Kartę Nauczyciela. Zgodnie z nową wersją art. 63 Karty, nauczyciel podczas lub w związku z pełnieniem obowiązków służbowych korzysta z ochrony przewidzianej dla funkcjonariuszy publicznych na zasadach określonych w kodeksie karnym. Dyrektor i organ prowadzący szkołę zobowiązani są zatem z urzędu występować w obronie nauczyciela, którego uprawnienia zostały naruszone. W rozdziale XXIX Kodeksu karnego zatytułowanym „Przestępstwa przeciwko działalności instytucji państwowych oraz samorządu terytorialnego” artykuły 222, 223, 224 §2 i 226 przewidują kary za określone czyny zabronione aż do 10 lat więzienia.
Zdaniem prawników sejmowych, nadanie nauczycielom jedynie przywilejów związanych z byciem funkcjonariuszem publicznym, bez obowiązków wynikających z tego faktu, budzi wątpliwości co do zgodności z Konstytucją w zakresie zasady równości. Zasada ta wymaga, aby równe podmioty były równo traktowane. W przypadku omawianego przepisu większa ochrona funkcjonariuszy publicznych łączy się z ich większą odpowiedzialnością. Kodeks karny w art. 105 § 2, 111 § 3, 231 i 266 określa odrębny reżim prawny dotyczący przestępstw popełnianych przez funkcjonariuszy publicznych takich jak nadużycie funkcji (np., związane z przyjęciem korzyści majątkowych), ujawnienie informacji służbowej, czy też informacji uzyskanej w wyniku czynności służbowych.
Włączenie nauczycieli w krąg funkcjonariuszy publicznych oznacza zwiększenie ochrony ich nietykalności osobistej, a równocześnie rozszerzenie odpowiedzialności karnej za nadużycie stanowiska. W tym ostatnim przypadku chodzi o przestępstwa urzędnicze polegające na przekroczeniu uprawnień, niedopełnieniu obowiązku lub zachowanie godzące w autorytet i powagę instytucji. Przykładowo, nauczyciel, który w czasie wycieczki szkolnej znajdzie się pod wpływem alkoholu, nie powinien podlegać odpowiedzialności dyscyplinarnej, lecz karnej.
Najważniejsze wydaje się jednak stwierdzenie, że zmiana ustawy Karta Nauczyciela i objęcie nauczycieli statusem funkcjonariuszy publicznych nie przyczyni się w żaden sposób do wzrostu autorytetu zawodu. Prestiż pedagogów nie powstaje w wyniku straszenia uczniów karami więzienia. Na szacunek każdy nauczyciel i nauczycielka musi zasłużyć swoją wiedzą i postawą.
Nowelizacja ustawy o systemie oświaty i Karty Nauczyciela nie wprowadza zmian prowadzących do podnoszenia jakości edukacji. Zwiększa natomiast chaos i centralizację, wprowadza wiele działań pozornych, o wyraźnie propagandowym charakterze.
Bramki w Internecie
Nowy zapis art.4a jest delegacją dla Rady Ministrów do wydania rozporządzenia, nakładającego na szkoły i placówki obowiązku zainstalowania programu zabezpieczającego uczniów korzystających z Internetu przed dostępem do treści niekorzystnych.
Nowy przepis ma stosunkowo niewielkie znaczenie. Większość szkół już wcześniej stosowała różnorodne zabezpieczenia w Internecie (najlepsze to uważny i odpowiedzialny nauczyciel lub nauczycielka). Jest to jednak kolejna zmiana, która zmniejsza autonomię i odpowiedzialność szkół i przenosi ją na szczebel centralny. Tym razem to już nawet nie Minister Edukacji, ale Rada Ministrów została upoważniona do wydania aktu wykonawczego. Interesujące będzie śledzenie, czy minister proponując szkołom konkretne oprogramowanie dotrzyma obowiązku równego traktowania różnych platform cyfrowych.
Szkoda, że przyjęcie nowego zapisu nie zostało poprzedzone debatą na temat wolności, ale również niebezpieczeństw związanych z upowszechnieniem Internetu wśród dzieci i młodzieży. Taka debata od dawna toczy się w Parlamencie Europejskim. Od 1988 roku Unia podejmuje nowe inicjatywy w obronie młodych użytkowników Internetu i w obronie ludzkiej godności w sieci. Jednym z programów jest „Bezpieczny Internet”, którego edycja w latach 2005-2008 kosztuje 45 milionów euro. Przygotowana jest już nowelizacja tego programu, która przewiduję ochronę nieletnich na trzech poziomach. Pierwszy opiera się na odpowiedzialności dostawców usług audiowizualnych i zakłada, że to dostawca powinien stosować system filtrowania treści kierowanych do Internetu. Drugi to poziom odpowiedzialności edukacyjnej. Tu realizacja programu ma się odbywać poprzez kampanię informacyjną kierowaną do dzieci i do rodziców. Parlament zwrócił się do Komisji Europejskiej o zorganizowanie takiej akcji informacyjnej we wszystkich środkach masowego przekazu. Wreszcie odpowiedzialność polityczna, spadająca na władze publiczne. Przykładem jest tworzenie „gorących linii”, do których wystarczy zadzwonić by przekazać informacje o niebezpiecznych treściach w Internecie. W Unii te gorące linie tworzą sieć INHOPE. W 2005 roku zgłoszono dzięki nim 65 tysięcy przypadków naruszenia prawa, można w nich również uzyskać informację na temat systemów filtrujących (wszystkie informacje ze strony Europosłanki Grażyny Staniszewskiej: www.staniszewska.pl).
Wybór kuratora oświaty
Dotychczas było tak: konkurs na stanowisko kuratora oświaty przeprowadzała komisja, której skład był w miarę zrównoważony. Wśród jurorów było po dwóch przedstawicieli ministra, wojewody i sejmiku województwa i po jednym przedstawicielu ogólnokrajowych związków zawodowych. Mogło się więc zdarzyć, że przy trzech związkach zawodowych strona niezależna od administracji rządowej miała przewagę.
Nowy przepis zwiększa liczbę przedstawicieli administracji rządowej do sześciu osób, po trzech delegowanych przez ministra i wojewodę. To oznacza, że wybór kuratora oświaty staje się wyborem politycznym.
Właściwie nie wiadomo po co w takiej sytuacji organizować konkurs. Kompetencje kandydatów nie będą miały przecież żadnego znaczenia, zmiana składu komisji wskazuje, że rząd chce mieć pewność, że wygrają kandydaci słusznej opcji. Minister edukacji nigdy zresztą nie krył, że chce obsadzać stanowiska w oświacie „swoimi” ludźmi, a co więcej uważał, że ma takie prawo. To przeświadczenie stoi, rzecz jasna, w sprzeczności z art. 60 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej głoszącym, że „Obywatele polscy korzystający z pełni praw publicznych mają prawo dostępu do służby publicznej na jednakowych zasadach”. Przypadek pani Beaty Florek, dwukrotnej zwyciężczyni konkursu na stanowisko kuratora i nieakceptowanej przez Ministra Edukacji jest jaskrawym przykładem łamania tego prawa. Niestety, teraz trudniej będzie udowodnić, że konkurs jest jedynie przykrywką dla powierzania wysokich stanowisk z klucza partyjnego.
Polityczny kurator oświaty może przenosić swoje partyjne preferencje na sposób traktowania dyrektorów czy władz samorządowych. A to, przy rosnących kompetencjach kuratora i przy coraz częstszych naciskach ministerstwa budzi obawy o upolitycznienia oświaty i o możliwość podejmowania decyzji nie opartych na kryteriach kompetencji. W konsekwencji otwiera bramy do politycznej korupcji.
Szkolny zestaw podręczników
Nowelizacja art. 22a wywołała w parlamencie spore kontrowersje. To o tej zmianie minister mówił jako o programie „Tani podręcznik”. W rzeczywistości nowelizacja nie miała nic wspólnego z ceną podręczników szkolnych. Miała raczej na celu ograniczenie możliwości wyboru podręczników przez nauczycieli.
Ostateczny zapis ustawy jest kompromisem między projektem rządowym, protestami wydawców i – na szczęście – rozsądkiem senatorów. Zgodnie z nowym przepisem w szkole powinien zostać określony szkolny zestaw podręczników, liczący nie więcej niż trzy podręczniki dla danego przedmiotu. Jedynie w przypadku szkół ponadgimnazjalnych szkolny zestaw podręczników może być różny dla każdego zakresu kształcenia, np. inny dla poziomu podstawowego i inny dla rozszerzonego. Ten wybrany szkolny zestaw powinien obowiązywać przez trzy lata.
Nowelizacja sposobu wyboru podręczników jest klasycznym przykładem tego, jak złe prawo wypiera dobre. Końcowy kształt przepisu jest wprawdzie dość łagodną wersją, ale zmiana jest niepotrzebna, niespójna z Kartą Nauczyciela i nielogiczna.
Nie bardzo wiadomo, jakie korzyści miałoby przynieść zastąpienie dotychczasowego zapisu nowym. Wybór trzech podręczników w żaden sposób nie wpłynie na ich cenę. Stoi natomiast w jaskrawej sprzeczności z art. 12 ust.2 Karty Nauczyciela, który brzmi: „Nauczyciel w realizacji programu nauczania ma prawo do swobody stosowania takich metod nauczania i wychowania, jakie uważa za najwłaściwsze spośród uznanych przez współczesne nauki pedagogiczne, oraz do wyboru spośród zatwierdzonych do użytku szkolnego podręczników i innych pomocy naukowych.”
Jeśli więc w jakiejś szkole pracuje czworo nauczycieli historii, jeden z nich może być pozbawiony prawa wyboru podręcznika. Sądzę, że w takiej sytuacji mógłby skutecznie dochodzić swoich praw. Tylko po co w ogóle wprowadzać niespójne przepisy?
Zapis, że szkolny zestaw podręczników będzie obowiązywał przez trzy lata, miał na celu umożliwienie uczniom obrotu używanymi podręcznikami. Ale i bez niego tak właśnie się działo w znakomitej większości szkół. Nauczyciele rzadko zmieniają wybrane podręczniki – być może w pierwszych latach wdrażania reformy próbowali korzystać z różnych książek, dziś jednak mają już spore doświadczenie i ich wybory są bardzo stabilne. Po co więc ustawodawca, po raz kolejny, próbuje centralnie ograniczyć kompetencje nauczyciela i szkoły?
Zmiana ustawy nie powoduje obniżenia ceny podręczników, jest natomiast kolejnym, niepotrzebnym ograniczeniem wolności i autonomii szkoły i nauczycieli.
Obligatoryjne rady rodziców
Znowelizowany art. 53 ustawy o systemie oświaty zakłada obligatoryjność powoływania rad rodziców w szkole i określa ogólne zasady ich wyboru. Art. 54 określa kompetencję tego organu szkoły.
Pragnę dobitnie podkreślić, że jestem zwolenniczką poszerzania uprawnień rodziców i dania im prawa decydowania o wielu sprawach organizacyjnych, opiekuńczych i wychowawczych w szkole. I właśnie dlatego nowe zapisy ustawy budzą moje obawy. Po pierwsze, ich wprowadzenie będzie prowadziło wprost do zmniejszenia znaczenia, albo do pełnej likwidacji rady szkoły, czyli do ograniczenia roli samych uczniów. Po drugie, uprawnienia nadane rodzicom są niewielkie. Wreszcie po trzecie, te uprawnienia są często niejasne, a tryb podejmowania decyzji może prowadzić do konfliktów lub do paraliżu decyzyjnego dyrektora szkoły.
Dziś w szkole mogą funkcjonować następujące przedstawicielstwa:
- Rada pedagogiczna
- Rada rodziców
- Rada szkoły
- Samorząd uczniowski.
Zwiększenie roli rady rodziców w praktyce spowoduje prawdopodobnie likwidację większości rad szkoły. Bo też kompetencje tych dwóch organów często się na siebie nakładają. Rada szkoły „może występować do organu sprawującego nadzór pedagogiczny (..) z wnioskami o zbadanie i dokonanie oceny działalności szkoły”, rada rodziców „może występować do (...) organu sprawującego nadzór pedagogiczny z wnioskami i opiniami we wszystkich sprawach szkoły...” Podobnie obie rady mogą gromadzić fundusze z dobrowolnych składek. Rada szkoły „opiniuje projekt planu finansowego” i rada rodziców „opiniuje projekt planu finansowego”. Takich nakładających się kompetencji jest dużo. Już w poprzedniej wersji ustawy uprawnienia obu organów często pokrywały się ze sobą. Ale też szkoła miała możliwość wybrania, czy chce, aby funkcjonowała w niej rada szkoły, czy rada rodziców. Dziś tę decyzję podjął parlament. Wpisując do ustawy konieczność powołania rad rodziców, przypieczętował los rad szkół. Można się spodziewać, że przestaną one funkcjonować już w najbliższym roku. W tej sposób upadnie idea stworzenia w szkole forum, na którym wszystkie trzy szkolne „stany” – uczniowie, rodzice i nauczyciele – mogliby wspólnie dochodzić do uzgodnień. Ta zmiana najbardziej dotknie uczniów, których wpływ na sprawy szkoły poprzez działalność samorządu uczniowskiego jest zwykle niewielki.
Kompetencje rady rodziców nie są duże i najczęściej sprowadzają się do opiniowania projektów decyzji dyrektora czy rady pedagogicznej. Jedyne „mocne” zapisy dotyczą uchwalania przez radę rodziców, w porozumieniu z radą pedagogiczną, programu wychowawczego i programu profilaktyki. Szkoda, że tworząc nowe przepisy ustawodawca nie odważył się pójść znacznie dalej. Rada rodziców mogłaby mieć wpływ na wszystkie zajęcia dodatkowe w szkole, na innowacje i eksperymenty, a nawet, jak to się dzieje w wielu krajach Europy, na wybór i ocenę pracy dyrektora.
Mundurki szkolne
To sztandarowy pomysł Ministra Edukacji, mocno łączony z programem „Zero tolerancji dla przemocy w szkole”. Nowy art. 64a nakłada na uczniów szkół podstawowych i gimnazjów obowiązek noszenia jednolitego stroju szkolnego. W szkołach ponadgimnazjalnych o wprowadzeniu mundurków decyduje dyrektor, po zasięgnięciu opinii rady rodziców. Trudno zrozumieć, dlaczego nie uczniów, skoro w tych szkołach uczy się dorosła, 17-19 letnia młodzież, która powinna mieć prawo decydowania o własnym ubiorze.
Mundurki, jak wynika z badania opinii publicznej, cieszą się na ogół sporą akceptacją dorosłych. Wśród dzieci nie przeprowadzono badania opinii na ten temat, można się spodziewać, że ich głosy byłyby bardziej zróżnicowane. Rodzice chyba uwierzyli, że strój szkolny wpłynie na bezpieczeństwo ich dzieci i automatycznie obniży poziom agresji i przemocy. Niestety nic nie potwierdza takiego wniosku, angielska, umundurowana młodzież nie jest ani trochę grzeczniejsza od polskiej (a już zachowania kibiców brytyjskich znane są jako jedne z najbrutalniejszych w Europie).
Wprowadzenie mundurków do szkół powinno być poprzedzone rozstrzygnięciem wielu wątpliwości. Po pierwsze kto, ile i w jakim trybie dopłaci rodzinom, których nie stać na kupno ustalonego przez szkołę stroju? Skoro mundurki obowiązywać będą od września ta informacja powinna być znana praktycznie natychmiast.
Po drugie łatwo obliczyć, że mundurki będą kosztowały budżet państwa około 80 milionów złotych rocznie. To przy założeniu, że mundurek nie będzie droższy niż 50 złotych i że dziecku wystarczy jeden strój rocznie. Te założenia są jednak mało realne. Trzeba przecież pamiętać, że strój szkolny musi składać się co najmniej z kilku części, innych na zimę i lato i że dzieci w wieku 7 – 15 lat potrafią urosnąć w ciągu roku o kilka, do kilkunastu centymetrów. Rzadko się więc skończy na jednym mundurku, już nie mówiąc o tym, że przecież trzeba go będzie nieustannie prać i prasować.
Z niektórych rejonów Polski dochodzą groźne wieści: otóż już pojawiły się firmy krawieckie oferujące wzory mundurków w wersji dla „bogatych” i „biednych”. Mundurki mają mieć podobny krój i kolor, będą się jednak różnić rodzajem materiału i wykończeniem. Gdyby takie pomysły zostały zaakceptowane przez jakąkolwiek szkołę, byłyby zaprzeczeniem zasady równego traktowania dzieci i w sposób niedopuszczalny uwłaczałyby ich godności.
Mundurki będą miały zapewne długofalowe, nasilające się skutki, w postaci krystalizacji buntu młodych ludzi. Gdyby obowiązkowe stroje uchwaliła społeczność uczniowska, mogłyby ona stać się świadectwem dumy z przynależności do określonej szkoły. A tak, są jedynie kolejnym nakazem. I jak każdy nakaz, wcześniej czy później zostaną odrzucone, przynajmniej przez część młodzieży. Szkoła już dziś musi pomyśleć o sposobach kontrolowania ubioru uczniów i karach za noszenie nieregulaminowego stroju. Niektórzy dorośli pamiętają jeszcze ile było „zabawy” przy obowiązku noszenia szkolnej tarczy. Teraz będziemy mieli powtórkę z rozrywki.
Warto też zadać sobie pytanie o konsekwencje, które poniesie uczeń lub uczennica, jeśli jego lub jej rodzice odmówią zakupienia szkolnego mundurka.
Wreszcie największe obawy budzi fakt, że mundurki to działania pozorne, które nie zastąpią długofalowego, konsekwentnego procesu wychowania.
Nauczyciel funkcjonariuszem publicznym
Poza zmianami w ustawie o systemie oświaty nowelizacja objęła również Kartę Nauczyciela. Zgodnie z nową wersją art. 63 Karty, nauczyciel podczas lub w związku z pełnieniem obowiązków służbowych korzysta z ochrony przewidzianej dla funkcjonariuszy publicznych na zasadach określonych w kodeksie karnym. Dyrektor i organ prowadzący szkołę zobowiązani są zatem z urzędu występować w obronie nauczyciela, którego uprawnienia zostały naruszone. W rozdziale XXIX Kodeksu karnego zatytułowanym „Przestępstwa przeciwko działalności instytucji państwowych oraz samorządu terytorialnego” artykuły 222, 223, 224 §2 i 226 przewidują kary za określone czyny zabronione aż do 10 lat więzienia.
Zdaniem prawników sejmowych, nadanie nauczycielom jedynie przywilejów związanych z byciem funkcjonariuszem publicznym, bez obowiązków wynikających z tego faktu, budzi wątpliwości co do zgodności z Konstytucją w zakresie zasady równości. Zasada ta wymaga, aby równe podmioty były równo traktowane. W przypadku omawianego przepisu większa ochrona funkcjonariuszy publicznych łączy się z ich większą odpowiedzialnością. Kodeks karny w art. 105 § 2, 111 § 3, 231 i 266 określa odrębny reżim prawny dotyczący przestępstw popełnianych przez funkcjonariuszy publicznych takich jak nadużycie funkcji (np., związane z przyjęciem korzyści majątkowych), ujawnienie informacji służbowej, czy też informacji uzyskanej w wyniku czynności służbowych.
Włączenie nauczycieli w krąg funkcjonariuszy publicznych oznacza zwiększenie ochrony ich nietykalności osobistej, a równocześnie rozszerzenie odpowiedzialności karnej za nadużycie stanowiska. W tym ostatnim przypadku chodzi o przestępstwa urzędnicze polegające na przekroczeniu uprawnień, niedopełnieniu obowiązku lub zachowanie godzące w autorytet i powagę instytucji. Przykładowo, nauczyciel, który w czasie wycieczki szkolnej znajdzie się pod wpływem alkoholu, nie powinien podlegać odpowiedzialności dyscyplinarnej, lecz karnej.
Najważniejsze wydaje się jednak stwierdzenie, że zmiana ustawy Karta Nauczyciela i objęcie nauczycieli statusem funkcjonariuszy publicznych nie przyczyni się w żaden sposób do wzrostu autorytetu zawodu. Prestiż pedagogów nie powstaje w wyniku straszenia uczniów karami więzienia. Na szacunek każdy nauczyciel i nauczycielka musi zasłużyć swoją wiedzą i postawą.
Nowelizacja ustawy o systemie oświaty i Karty Nauczyciela nie wprowadza zmian prowadzących do podnoszenia jakości edukacji. Zwiększa natomiast chaos i centralizację, wprowadza wiele działań pozornych, o wyraźnie propagandowym charakterze.
Irena Dzierzgowska, 29 kwietnia 2007
Zobacz też:
Jest nowa ustawa oświatowa